Niemieccy socjaldemokraci walczą z głębokim kryzysem swojej tożsamości Korespondencja z Berlina Dyskusja we frakcji i sygnały od kolegów w partii pokazały, że nie ma już poparcia koniecznego do sprawowania urzędów – tym uzasadniła swoją decyzję szefowa SPD i klubu parlamentarnego Andrea Nahles, która 2 czerwca niespodziewanie zrezygnowała ze wszystkich zajmowanych stanowisk. Po 20 miesiącach na czele frakcji Bundestagu i zaledwie 13 miesiącach na stanowisku przewodniczącej partii zrezygnowała nawet z mandatu poselskiego i pożegnała się z polityką. Ta sama Nahles, która wbrew całym cysternom pomyj wylewanych na nią przez media i kolegów partyjnych zdawała się niezatapialna. Jeszcze przed wyborami do Parlamentu Europejskiego była pełna werwy. – Każde nowe wyzwanie przyjmuję z otwartą przyłbicą – utrzymywała pod koniec maja. Nawet dzień po eurowyborach, w których SPD pobiła kolejny negatywny rekord (zaledwie 15,5% poparcia), jeszcze nie zamierzała składać broni, tylko planowała na przyśpieszonym zjeździe poddać się werdyktowi członków swojej partii. Ale dzień później widocznie już do niej dotarło, że walka dobiegła końca. Pasmo klęsk Porażki w eurowyborach i Bremie były zwieńczeniem pasma klęsk, które spotykały SPD pod przewodnictwem Andrei Nahles. W wyborach do bawarskiego landtagu jesienią 2018 r. ugrupowanie dostało niecałe 10% głosów, podobną klapę zaliczyło w Hesji. A przecież po przegranych wyborach do Bundestagu w 2017 r., których wynik był najgorszy w powojennej historii SPD, Nahles miała być twarzą odnowy i odzyskać utraconych wyborców. Nowa szefowa nie rozumiała wtedy, że wyborcy odwrócili się również od niej, gdyż – podobnie jak odsuniętych później przez nią Sigmara Gabriela i Martina Schulza – za bardzo kojarzyli ją z Wielką Koalicją. Może myślała, że jako kobieta będzie nietykalna, tak jak Angela Merkel w CDU, którą partyjni koledzy ośmielają się krytykować tylko za plecami. Na początku wydawało się, że ta misja może się udać. Nahles była pierwszą kobietą w historii socjaldemokratów, która stanęła na czele partii. Nawet niepokorny szef młodzieżówki Kevin Kühnert, który od lat buduje narrację służącą delegitymizowaniu koalicji z chadekami, zaakceptował jej kandydaturę. I być może odnowa SPD pod jej sterami by się powiodła, gdyby Nahles rzeczywiście wsłuchała się w nastroje elektoratu i w porę odkleiła wizerunkowo od CDU. Było to jednak niełatwe. Jako minister pracy w rządzie Merkel już od 2013 r. nadawała ton działaniom Wielkiej Koalicji, odniósłszy także wiele sukcesów, np. wprowadzenie płacy minimalnej czy obniżenie wieku emerytalnego do 63 lat. W SPD, z którą była związana niemal przez całe życie, darzono ją szacunkiem, choć nie zawsze sympatią. Dla wielu była zbyt prostolinijna i za często rzucała mięsem. Jak wtedy, gdy w grudniu 2017 r. po przegranych wyborach parlamentarnych zapowiadała żartobliwie pod adresem CDU: – SPD wysłano na ławki opozycji, a od jutra zaczniecie dostawać w mordę. Ten styl sprawdzał się na wiecach, gdzie obowiązuje odmienna dynamika i trzeba naszkicować negatywny portret przeciwnika, ale w roli szefowej Nahles musiała wtłaczać swoje wypowiedzi w pewne ramy, a na jej twarzy coraz częściej rysowała się bezradność. Już przy jej wyborze na szefową SPD nie obyło się bez zakłóceń. Zaledwie dwie trzecie delegatów widziało ją w tej roli, może dlatego, że pojawiła się niejaka Simone Lange, burmistrz Flensburga, która jak wielu innych sprzeciwiała się reaktywacji koalicji z CDU. Wbrew gromkim zapowiedziom Andrei Nahles nie udało się zreformować partii ani, co gorsza, oderwać łatki wiecznego „młodszego partnera” lub zaznaczyć swojej tożsamości w Wielkiej Koalicji. Zbyt późno socjaldemokraci rozpoczęli ofensywę państwa socjalnego i położyli nacisk na politykę klimatyczną. Zieloni o wiele wcześniej wyczuli zachodzące zmiany i to oni stali się nową „czerwoną siłą” w niemieckiej polityce. Dojmująca bezradność Sukces Zielonych opiera się też na niemożności wykreowania przez SPD innych liderów niż wyjątkowo niepopularni politycy kojarzeni z bezbarwnością Wielkiej Koalicji, trudno zatem przypuszczać, że obecne tymczasowe kierownictwo (Malu Dreyer, Manuela Schwesig i Thorsten Schäfer-Gümbel) wyciągnie SPD z głębokiego kryzysu tożsamości. W dołkach startowych od lat zostaje także minister finansów Olaf Scholz. Już zapowiedział, że nie chce zostać szefem SPD, bo doskonale wie, że w wyścigu z młodszym o 11 lat i charyzmatycznym szefem Die Grünen Robertem Habeckiem