Koniec Włoch, jakie znamy

Koniec Włoch, jakie znamy

Zamiast 315 członków włoski Senat będzie liczył zaledwie 100 Zmniejszenie liczby senatorów, znaczące ograniczenie ich kompetencji i eliminacja dożywotnich mandatów senatorskich – to niektóre głośne postulaty reformy instytucjonalnej wprowadzonej przez rząd Mattea Renziego. Choć premier nie był obecny na sierpniowym, pierwszym głosowaniu nad projektem ustawy autorstwa ministry Marii Eleny Boschi, natychmiast po ogłoszeniu wyników dumnie oznajmił na Twitterze: „Potrzeba czasu, na pewno zdarzą się potknięcia, ale nikt i nic nie będzie w stanie zatrzymać zmian, które dziś zapoczątkowaliśmy”. Dla Renziego, 39-letniego byłego mera Florencji i najmłodszego spośród europejskich przywódców, reforma Senatu ma szczególne znaczenie. Kampania wyborcza jego Partii Demokratycznej była naszpikowana hasłami walki z przywilejami skostniałej klasy politycznej. Jednym z kluczowych narzędzi do osiągnięcia tego celu miała być reforma instytucjonalna obejmująca całą administrację publiczną i zakładająca głębokie zmiany w konstytucji. W tym celu Renzi powołał nawet specjalny resort zajmujący się zmianami instytucjonalnymi i kontaktami z parlamentem, na czele którego stanęła Boschi, nazywana przez włoskie media kolejnym elementem toskańskiego desantu na Rzym. Senat się kurczy Mimo wyborczego zwycięstwa wielu ekspertów wątpiło w powodzenie tej antyestablishmentowej misji. Jeśli Romano Prodi i były burmistrz stolicy Walter Veltroni, poprzedni przywódcy lewicy, o wiele głębiej zakorzenieni w rzymskiej elicie, przegrali z ciągłymi obstrukcjami parlamentarnymi i kłopotami we własnych formacjach politycznych, to młody Toskańczyk był wręcz skazany na porażkę. Na razie jednak Renzi zdaje się zadawać kłam sceptycznym prognozom. Zaczyna realizować przedwyborcze obietnice, zabierając się do całej klasy politycznej i sięgając aż do szczebli regionalnych.  Jak pisze włoski dziennik „Il Sole 24 Ore”, reforma Boschi i Renziego to „nie tylko zmiana konstytucji, ale też koniec bikameralizmu i politycznej Italii, jaką wszyscy znaliśmy”. Pierwszym etapem przebudowy ma być ograniczenie Senatu. Zamiast obecnej izby wyższej, liczącej 315 członków wybranych w wyborach powszechnych oraz siedmiu mianowanych tzw. senatorów dożywotnich, Włosi mają niebawem ujrzeć jej zaledwie 100-osobową wersję. Nowi senatorowie zamiast bezpośredniego mandatu wyborczego będą otrzymywać nominacje z macierzystych regionów, porównywalnych pod względem kompetencji z polskimi administracjami wojewódzkimi. Po reformie 74 nowych senatorów zostanie wyłonionych spośród członków rad regionalnych, 21 reprezentować będzie burmistrzów i prezydentów miast, a pięciu pozostałych nominuje prezydent – za wybitne zasługi dla państwa i narodu. Ci pierwsi wybierani będą na podstawie ordynacji proporcjonalnej, a liczba senatorów przypadających na poszczególne rady regionalne zależeć będzie od populacji danego regionu, przy czym żaden nie otrzyma mniej niż dwóch reprezentantów. Skurczą się też znacząco kompetencje legislacyjne nowego Senatu, zwłaszcza względem rządu i Izby Deputowanych. Projekt Boschi odbiera Senatowi możliwość głosowania nad wotum zaufania dla urzędującego rządu, co często bywało ostatnią deską ratunku dla ekip u władzy, chociażby dla chwiejących się rządów prawicowych u schyłku epoki Silvia Berlusconiego. Zamiast tego definiuje jego rolę jako organu pośredniczącego między aparatem państwowym a innymi podmiotami konstytucyjnymi republiki. Innymi słowy, Senat po reformie przeistoczy się w ciało doradcze, które wiele z dotychczasowych obowiązków legislacyjnych zamieni co najwyżej na prawodawcze możliwości, takie jak opiniowanie i składanie poprawek do projektów ustaw. Ukłon w stronę lewicy Jednak zapał dwójki toskańskich reformatorów sięga dużo dalej. Projekt Boschi zakłada zmiany, które wpłyną bezpośrednio na funkcjonowanie innych organów władzy, z urzędem prezydenta na czele. I choć we Włoszech prezydent nie ma szczególnych kompetencji legislacyjnych czy wykonawczych, a funkcję tę piastowali najczęściej sędziwi panowie wybrani pod kątem jak najmniejszej politycznej konfliktowości, wciąż jest to najwyższy urząd w państwie. A w jego obsadzaniu niebagatelną rolę odgrywa Senat. Prezydenta Włoch nie wybiera się bowiem w wyborach powszechnych, lecz poprzez głosowanie połączonych izb parlamentu oraz delegatów wszystkich regionów. Nowa ustawa pozbawia tych ostatnich głosu, zmniejszając też wymagane kworum do dwóch trzecich w pierwszych czterech próbach wybrania nowej głowy państwa. Jak twierdzi prof. Massimo Luciani, konstytucjonalista z uniwersytetu La Sapienza w Rzymie, taki zabieg to ukłon w stronę lewicy,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2014, 45/2014

Kategorie: Świat