Przez pół roku Grzegorz L., który przywłaszczył prawie 1,4 mln zł, żył wreszcie tak, jak chciał Potężny mężczyzna na ławie oskarżonych płacze: – Chciałbym wrócić do rodziny, teraz to już niemożliwe. Moje małżeństwo się rozpadło, żona przyszła na widzenie tylko po to, aby powiedzieć, że chce rozwodu. Zniknięcie 19 sierpnia 2015 r. w Warszawie od rana jest upalnie. 40-letni Grzegorz L., konwojent w firmie ochroniarskiej Konsalnet, przy ul. Jana Kazimierza na Woli od 18 lat wykonuje te same czynności: od dyspozytora bierze kluczyki do służbowej furgonetki Peugeot Partner, terminal z oznaczeniem miejsc odbioru pieniędzy (24 sklepy i osiem kawiarni), pistolet z nabojami, teczkę z dokumentacją i osobiste urządzenie antynapadowe – aby zaalarmować centralę, wystarczy nacisnąć czerwony guzik. Wie, co ma robić. Z każdego punktu odbiera pakiet z gotówką, tzw. bezpieczną kopertę. Podpisuje formularz i wychodzi. Tak jest również tego dnia. O godz. 17 Grzegorz L. ma już wszystkie pakiety. Informuje telefonicznie swojego szefa, że chciałby jeszcze popracować. Nieraz dorabia w ten sposób. Przełożony dyktuje mu adresy kolejnych sklepów. Godz. 20.30. Grzegorz L. powinien być już w bazie i rozliczyć się z kopert. Nie ma go i nie odpowiada na telefony. Dyspozytor namierza furgonetkę konwojenta za pomocą GPS – pojazd stoi na parkingu przy centrum handlowym Blue City. To nie jest adres, z którego L. miał zabrać utarg. Kierownik Konsalnetu jedzie z dwoma pracownikami w to miejsce. Samochód stoi otwarty, bez kierowcy. W sejfie, zamontowanym w pojeździe na stałe, leży tylko jedna bezpieczna koperta, żadnych pokwitowań odbioru pieniędzy. Nie ma służbowej broni. Przedstawiciele firmy ochroniarskiej włączają kolejno trzy kamery zainstalowane w peugeocie do rejestrowania całego dnia pracy konwojenta. Nic się nie nagrało, bo dyski zostały wysunięte. Znajdują kamizelkę kuloodporną z zamontowaną w niej kamerą osobistą konwojenta. Też nie działa, ktoś odpiął kabel. Zanim zostanie powiadomiona policja, Grzegorza L. szuka ochrona centrum handlowego. Jego nazwisko jest wywoływane przez megafony. Bez skutku. Nie można od razu ustalić, ile pieniędzy konwojent zebrał, bo kwituje on liczbę odebranych kopert, a nie umieszczone w nich kwoty. To ustalą banki. W Konsalnecie szacuje się, że mogło zginać nawet 3 mln zł. Dokładna suma będzie znana, gdy przyjdą raporty od wszystkich klientów, u których zameldował się Grzegorz L. W oku kamery Jeszcze tej nocy policjanci przesłuchują żonę Grzegorza L. Kiedy mówią o podejrzeniu ucieczki z pieniędzmi, pani L. zaprzecza: to niemożliwe, mąż sam nie wpadłby na taki pomysł. Taka akcja wymaga obmyślenia strategii, to nie na jego głowę. I co miałby zrobić z milionami złotych? On nie ma żadnych pasji, po przyjściu z pracy zazwyczaj śpi albo gra na telefonie. W domu zrobi tylko to, co ona mu każe. Zagranica nie wchodzi w rachubę, nie ma paszportu. Chociaż – pani L. przypomina sobie, co kiedyś usłyszała od teściowej – gdy Grzegorz był jeszcze kawalerem, marzył o wyjeździe na Wyspy Owcze. Ale to było tylko takie gadanie. Gdzie mąż może być teraz? Kobieta nie wie. Ostatni raz odebrała od niego telefon o godz. 17.40. Powiedział, że wróci później, bo ma dużo pracy. Zapytał jeszcze, czy ona dobrze się czuje w te upały, radził pić dużo wody. Przed godz. 20 dzwoniła do niego, ale w komórce włączał się komunikat: „Abonent czasowo niedostępny”. Czy mógłby mieć drugą kobietę, jakieś tajemnicze towarzystwo? Nie, z nikim się nie spotykał. Nawet z kolegami z wojska nie utrzymywał kontaktów. Był bardzo skryty. Jeśli czasem dostał SMS-a, po przeczytaniu zaraz go kasował. Raz nie zdążył, natrafiła na dziwne pytanie, kiedy odda pieniądze. Nie chciał jej wyjaśnić, o co chodzi, ale bagatelizował sprawę. Jak układało się w małżeństwie? Dobrze, tylko trzeba było go kontrolować. Kiedyś narobił długów na 40 tys. zł, bo grał na maszynach. Żeby się wypłacić, bez jej zgody wziął dwie pożyczki, dowiedziała się o tym, gdy wszedł komornik. Od tego czasu pensja męża wpływa na jej konto, a ona codziennie wydziela mu po kilka złotych kieszonkowego. Śledczy docierają do autorki dziwnego SMS-a. Sprzedała Grzegorzowi L. akumulator, domagała się 100 zł. Matka Grzegorza L. też twierdzi, że syn jest bardzo zamknięty, małomówny. To jego drugie małżeństwo. Z pierwszą żoną są na noże, bo nie płacił alimentów na córkę. Dlatego