Prawie wszystkie realizacje „Kordiana” kończyły się nie najlepiej dla ich twórców. Jak da sobie radę Jan Englert? „Kordian” Juliusza Słowackiego chodzi za Janem Englertem od dawna. Wprawdzie Kordiana Englert nigdy nie zagrał, ale w „Kordianie” występował. Przed niemal 40 laty grał Mefista w inscenizacji Erwina Axera. Postać, upleciona z kilku innych (Doktora, Chmury, Diabła, Adiutanta), przykuwała uwagę demonizmem, przewrotnością, mocą wpływania na ludzkie losy. W zgodnej opinii recenzentów tą rolą Englert przyćmił resztę obsady. W telewizyjnym widowisku na podstawie „Kordiana”, które podpisał jako reżyser (1994), zagrał Cara. Dwuczęściowy spektakl budził podziw rozmachem, ale recenzenci marudzili, że przy okazji zagmatwał sensy dramatu. Podobne opinie dominowały po wcześniejszej premierze „Kordiana” w reżyserii Englerta w stołecznym Teatrze Polskim (1987). Prawdę mówiąc, niemal wszystkie realizacje „Kordiana” kończyły się nie najlepiej dla ich twórców. „Strażnicy” Słowackiego zwierali szeregi, wykazując reżyserom brak poszanowania tekstu, głębi filozoficznej i co tam kto chciał. Nawet inscenizacje uznawane za najciekawsze były przyjmowane z oporami. Taki wniosek można by wysnuć po lekturze ponad 450-stronicowej monografii Leokadii Kaczyńskiej, poświęconej dziejom scenicznym „Kordiana” w latach 1945-2000 („Winkelried ożył?”, 2006). Kordian, syn Kordiana Niemało było tych inscenizacji. Najdłużej wyczekał się „Kordian” na pierwsze wejście na scenę, bo aż do roku 1899, a więc 65 lat od opublikowania utworu. Potem poszło już gładko – przed wybuchem II wojny światowej odbyło się 45 premier, a po wyzwoleniu – 79 (w tym 30 po roku 1989). Planowana na 19 listopada premiera w Teatrze Narodowym będzie więc 125. inscenizacją tego wielkiego dramatu na scenach polskich, licząc od prapremiery. To, że „Kordian” tak długo czekał na próbę sceny, wynikało z przekonania, że jest dramatem niescenicznym. Wielką zasługą Józefa Kotarbińskiego było więc wprowadzenie go do repertuaru Teatru Miejskiego w Krakowie. Powierzając tytułową rolę Michałowi Tarasiewiczowi, aktorowi obdarzonemu silnym głosem i emploi amanta, trafił w sedno. Publiczność zobaczyła w nim uosobienie patriotycznej młodzieży walczącej o niepodległość. Sukces aktora był wielki, a przeżycie ogromne, czego świadectwem niech będzie imię Kordian, które Tarasiewicz nadał synowi. Ze strzelistym aktem patriotyzmu z prapremierowego wystawienia polemizował w późniejszej inscenizacji krakowskiej Teofil Trzciński, malując pamflet na gnuśność Polaków. Obie te interpretacje próbował pogodzić, ale i wzbogacić o pierwiastek metafizyczny Leon Schiller w swojej koncepcji teatru monumentalnego. Po warszawskiej premierze w Teatrze Polskim (1935) Tadeusz Boy-Żeleński pisał: „Zrywając z realizmem dekoracyjnym, traktując symfonicznie głos, obraz, gest, mrok, światło i muzykę – osiąga Schiller potężny, jednolity ton”. Inne inscenizacje „Kordiana” w międzywojniu nie poruszyły tak recenzentów, dostało się nawet Juliuszowi Osterwie. O jego „Spisku koronacyjnym” w Teatrze Narodowym Słonimski pisał: „Przedstawienie miało wszelkie cechy uroczystości. Było nudne”. Na krześle i na drabinie Po wojnie nastały dla „Kordiana” lata chude. Po trzech premierach w teatrach terenowych (w latach 1946- 1947) nastąpiła prawie dziesięcioletnia pauza. Cenzura nie puszczała „Kordiana”, zakwalifikowanego jako utwór antyrosyjski (a więc antyradziecki). Nie udało się pokonać jej oporu nawet Leonowi Schillerowi. Po zwrocie październikowym 1956 r. romantycy i Wyspiański wrócili hurmem do teatru. Spektaklem, który w tym powrocie odegrał szczególną rolę, był „Kordian” w reżyserii Erwina Axera. Przyjęty został jako manifestacja odzyskiwanej wolności artystycznej. Za genialną uznano rolę Jana Kurnakowicza, który jako Wielki Książę siał prawdziwy strach na scenie i widowni – ludzie wstrzymywali oddech. Nawet Tadeusz Łomnicki jako Kordian ulegał panice, choć jego kreacja także wywoływała dreszcze. Zachwycał monologiem na Mont Blanc i jego zakończeniem, kiedy odrzuciwszy płaszcz, podchodził do brzegu proscenium i kierował wprost do widzów, niemal prywatnie, jedno słowo: „Polacy!”. To ściszone słowo miało siłę gromu. Najbardziej jednak zaskakującą wersję „Kordiana” przygotował Jerzy Grotowski w opolskim Teatrze 13 Rzędów (1962). To był „Kordian” grany w domu obłąkanych. Wizje i monologi Kordiana (Zbigniew Cynkutis) można było złożyć na karb choroby, ale ich cielesność i dojmujące cierpienie stawiały na porządku dnia pytanie: kto tu jest chory? Czy ten, kto gotów jest siebie poświęcić dla