Korea Północna – państwo na kroplówce – rozmowa z Paulem Frenchem
Pomoc Zachodu zapobiega tragedii. A przy okazji jakimkolwiek zmianom na lepsze Paul French – autor książki „Korea Północna: stan paranoi”. Doktoryzował się na uniwersytecie w Glasgow. Przez pewien czas mieszkał w Szanghaju, gdzie pracował w firmie analizującej chiński rynek. Pisze m.in. dla „China Economic Review”. Wykonuje analizy dla centrum badań nad Koreą przy uniwersytetach w Sheffield i Leeds. Autor siedmiu książek (w Polsce ukazała się jego „Północ w Pekinie”). Jak wygląda życie codzienne w Pjongjangu? – Pod wieloma względami różni się od naszego, a pod innymi nie. Ludzie budzą się, idą do pracy, odprowadziwszy dzieci do szkoły. Potem wracają, grają w piłkę, oglądają telewizję. Jednak ważną cechą ich świata jest upolitycznienie. W zakładach pracy każdy dzień zaczyna się od pogadanki na temat „celów i założeń” – nie tylko w pracy, ale również w całym kraju. Także o tym, co dziś będzie robił Szanowny Przywódca. Polityka przenika wszystko. Większość wolnego czasu jest zorganizowana wokół partii i polityki. Spotkanie grupy kobiet, wspólna gimnastyka. To nieustanne wdrukowywanie ludziom: „Korea Północna, Kim Dzong Un”. Cały dzień, w kółko. Ludzie po prostu żyją z dnia na dzień. Nawet w stolicy codziennością są przerwy w dostawach prądu. Na prowincji jest jeszcze gorzej. Koreańczycy mnóstwo czasu spędzają w kolejkach po jedzenie i wodę pitną, która poza stolicą też bywa problemem. W samym Pjongjangu jest nieco lepiej. Mieszkanie tu uchodzi za zaszczyt i przywilej, który zresztą można stracić i zostać zesłanym na prowincję. Transport publiczny zawodzi wszędzie, bo często nie ma paliwa. Koreańczycy spędzają więc dużo czasu, chodząc. Chodzą godzinami, by dotrzeć do pracy, coś kupić, odebrać dzieci z przedszkola. Na wsi przemierzają wiele mil z domu na pole. To marnotrawstwo – ludzie stają się zmęczeni i głodni, nie robiąc nic produktywnego. Życie większości Koreańczyków sprowadza się głównie do przetrwania. W tym sensie to rodzaj społeczeństwa bezklasowego. – Jak najbardziej. Przynajmniej w stolicy, oprócz wąskiej elity, wszyscy są zrównani w ubóstwie. Ciekawa jest mieszanka intelektualna stanowiąca podstawę ideologiczną kraju. Piszesz, że jeden z jej składników to „poprawiony” marksizm-leninizm, który sam w sobie jest „przepisaniem” Marksowskiej teorii rewolucji, jaka miała wybuchnąć nie w Rosji, ale w państwie, gdzie kapitalizm był najbardziej rozwinięty. – Zgadza się. Kiedy pierwszy z Kimów, Kim Ir Sen, przejął kontrolę nad krajem, oficjalnie zaadaptował na swoje potrzeby marksizm-leninizm. Ale oczywiście tu nie można było mówić o jakiejkolwiek bazie przemysłowej. Wojna niemal zrównała kraj z ziemią. Jeśli już był jakiś przemysł, to potwornie przestarzały, w dodatku specyficzny, bo jeszcze z czasów japońskiego kolonializmu. Nie wytworzył nawet „przemysłowego proletariatu”. Z marksizmu-leninizmu Kim Ir Sen wziął więc głównie to, co chciał, czyli „przewodnią rolę partii”: nad intelektualistami, chłopami, robotnikami i armią. Ale na tym podglebiu Koreańczycy ułożyli kolejną, charakterystyczną warstwę, głęboko zakorzenioną w tutejszej tradycji – konfucjanizm. Odgrywa on tu dość podobną rolę, bo też głosi potrzebę podległości, wzmacniając przekaz pierwszego składnika. Coś bardzo podobnego robią zresztą teraz władze Chin. Wykorzystują tę tradycję kulturową, by powiedzieć swoim ludziom: „Musicie poddać się przywódcy, musicie działać dla dobra państwa”. W Korei Północnej dochodzi do tego jeszcze trzeci składnik, którego brakowało w krajach bloku socjalistycznego. Oto bowiem głosi ona prymat nie proletariatu (jak „Manifest komunistyczny”) czy chłopów (jak chciał Mao), ale armii. To idea Songun: armia przede wszystkim. Żołnierz jest ponad chłopem, intelektualistą i robotnikiem. To państwo powstało z wojny i ciągle znajduje się w pogotowiu, choć realna zdolność bitewna wojska jest wątpliwa. Kolejni Kimowie muszą dbać o jego przychylność. Mam wrażenie, że bez poparcia wojska ich władza błyskawicznie by runęła. Kult jednostki nie jest niczym nowym, ale mam wrażenie, że tu odgrywa dodatkową rolę, kompensując braki tradycji narodowej, która byłaby źródłem tożsamości. – Niewątpliwie. W gruncie rzeczy Korea nigdy nie była tak do końca niepodległa. Najpierw stanowiła państwo wasalne Japonii, potem stała się jej kolonią. A zaraz po II wojnie światowej dla Koreańczyków zaczęła się następna wojna, tym razem domowa. Nie mieli z czego budować wspólnej