Biskupi – zaślepieni bogactwem, karierowiczostwem, przesiąknięci hipokryzją – są jednym z głównych powodów kryzysu Kościoła 1. Zacznę od anegdoty, którą opowiedział mi przyjaciel, pastor Kazimierz Bem. Otóż pewnego razu król Francji Ludwik XVI miał podpisać nominację na urząd arcybiskupa Paryża. Gdy jednak zobaczył na pergaminie imię i nazwisko znanego mu arystokraty, westchnął, odłożył pergamin i powiedział: „Nie. Arcybiskup Paryża powinien przynajmniej wierzyć w Boga”. No właśnie. Od dłuższego czasu słyszę, także z ust katolików, słowa krytyki pod adresem polskich hierarchów. Powie ktoś: ale przecież zawsze tak było. Jasne, tyle że powtarzano je gdzieś po cichu, tak żeby nikt nie słyszał. Bo przecież nie wypada krytykować biskupa. Dziś biskupi są na cenzurowanym, gdyż – jak powiedziałaby młodzież – są odklejeni od rzeczywistości. O zupełnie nowej sytuacji świadczy fakt, że słowa biskupów poddawane są krytyce nie tylko przez zewnętrznych obserwatorów, ale również przez samych wiernych. Ich autorytet jest kwestionowany, moralność podawana w wątpliwość. Odbierane są im honorowe tytuły nadawane przez miasta, a jeszcze wczoraj szczycili się nimi i oni sami, i włodarze owych miast – to ostatnio spotkało abp. Sławoja Leszka Głódzia w Białymstoku, ukaranego także przez Watykan za krycie pedofilii. Ale chyba największym problemem okazuje się to, że polski Kościół od dawna pozbawiony jest przywództwa. Lidera, którego głos byłby słyszalny, a przede wszystkim takiego, który budziłby szacunek. Nie jest nim ani abp Stanisław Gądecki, skupiony głównie na zarządzaniu i wydawaniu nic nieznaczących oświadczeń. Ani abp Grzegorz Ryś, który był nadzieją na zmiany, ale ostatecznie wykazuje dużą lojalność korporacyjną. Ani prymas Wojciech Polak, który co prawda publicznie oburza się na poczynania kolegów w biskupstwie, ale słów nie zamienia w czyny. Jakie błędy – lub grzechy, by użyć języka teologicznego – popełnili biskupi, że dziś mało kto widzi w nich duchowych i moralnych przywódców? Dlaczego powszechna staje się teza, którą powtarzam od lat, że głównym źródłem kryzysu katolicyzmu w Polsce są nasi biskupi? Postaram się opisać owe grzechy: niesamodzielność myślenia, utratę wiarygodności moralnej, brak strategii duszpasterskiej i – być może najważniejszy – zaprzedanie duszy religijnej prawicy, czyli upolitycznienie katolicyzmu. 2. Kim jest biskup? Jeśli sięgniemy do łacińskiego źródłosłowu, episcopus znaczy nadzorca i opiekun. Biskup to zatem ktoś, kto troszczy się o swoją diecezję, nadzoruje pracę pastoralną, dba o wiernych. Krótko mówiąc, lider. Obecny brak duchowych liderów jest skutkiem tego, że przez długie lata to nie lokalni pasterze organizowali życie religijne Polaków. Robił to Jan Paweł II. Choć był daleko, w Rzymie, wyznaczał politykę duszpasterską i personalną polskiego Kościoła. Polscy hierarchowie tak się przyzwyczaili, że Karol Wojtyła jest przywódcą rodzimego Kościoła, iż swoje strategie i pomysły ograniczali do przywoływania cytatów z tekstów polskiego papieża, do stawiania mu pomników i otwierania muzeów poświęconych wielkiemu rodakowi, które często finansowano z publicznych pieniędzy. I ta strategia trwa w zasadzie do dziś: im częściej w kazaniach i listach naszych biskupów przywoływany jest Jan Paweł II, tym bardziej okazuje się, że to skrywanie braku pomysłu na program duszpasterski. Co więcej, mam wrażenie, że hierarchowie dziękują Bogu, iż – jakkolwiek paradoksalnie to brzmi – Jan Paweł II odszedł. I że jest już tylko „świętym”. Kiedy bowiem nie ma Jana Pawła II, polscy biskupi i duża część wiernych pokazują prawdziwą twarz. Ci sami nacjonaliści, którzy nienawidzą uchodźców, naśmiewają się z Franciszka, ba, na forach internetowych życzą mu śmierci, gdyż brata się z imigrantami, są dopieszczani przez polski rząd, witani z otwartymi ramionami przez paulinów na Jasnej Górze. Są nie tylko tolerowani, ale wręcz promowani przez licznych księży. Wielu duchownych i tzw. prawdziwych katolików cieszy się więc, że ma tylko świętego Jana Pawła II, którego rocznicę śmierci można celebrować, wiedząc, że on niczego już od nas nie zażąda. Nie sprzeciwi się, gdy jego nauczanie jest wykorzystywane do celów politycznych. I sprowadzono je do trzech NIE: dla antykoncepcji, in vitro oraz aborcji. Ale to tylko jedna strona medalu. Druga jest taka, że dzisiejszy episkopat – bez osobowości na miarę abp. Józefa Życińskiego czy bp. Tadeusza Pieronka, a z zarządcami administracyjnymi abp. Stanisławem Gądeckim czy abp. Markiem Jędraszewskim – to duchowi synowie Jana Pawła II. Zapytajcie ich, a powiedzą, że „oni