Czy w Indiach spadły z kosmosu jakieś mikroorganizmy? Czy uśpione mikroby, zarodniki życia, podróżują w meteorytach i kometach przez bezkresne przestrzenie kosmosu? Tę hipotezę panspermii potwierdza coraz więcej faktów. Być może z czerwonym deszczem, który spadł w indyjskim stanie Kerala (w południowo-zachodniej części kraju), spłynęły na Ziemię także obce formy życia. 25 lipca 2001 r. nad miastem Changanacherry w okręgu Kottayam rozległ się z nieba głuchy grzmot, zaobserwowano też silny rozbłysk światła. Kilka godzin później z gęstych chmur zaczęły padać ciężkie krople czerwonego deszczu. W niektórych miejscach ziemię pokryły purpurowe płatki. Zagadkowy opad zabarwił ubrania ludzi na różowo, wypalił liście na drzewach. Czerwony deszcz, niekiedy przypominający krew, zaobserwowano na obszarze o kształcie elipsy o długości 450 km i szerokości 150 km. Ten zagadkowy fenomen trwał przez dwa miesiące, aczkolwiek 85% nieznanej czerwonej substancji spadło w czasie pierwszych dziesięciu dni. Mieszkańcy dotkniętego purpurową ulewą regionu nie kryli lęku, różnego rodzaju prorocy przepowiadali rychły koniec świata, władze zaś zarządziły dochodzenie. Początkowo przypuszczano, iż deszczową wodę zabarwił na czerwono pył przyniesiony przez wiatr z pustyń Półwyspu Arabskiego. Dr Godfrey Louis ze Szkoły Fizyki Teoretycznej i Stosowanej przy uniwersytecie w Kottayam oraz jego współpracownik, Santhosh Kumar, mieli jednak wątpliwości. Zdumiewające zjawisko wystąpiło w porze intensywnych deszczów monsunowych, toteż jeśli w atmosferze były jakieś pyły pustynne, musiały spaść wraz z wcześniejszymi ulewami. Dr Louis poddał analizie także inne hipotezy. Według jednej z nich, w wodzie znalazła się krew ptaków, które dostały się w wirniki silników samolotowych. Inni mówili nawet o pękających w powietrzu nietoperzach, zabitych przez eksplozję meteorytu. Poważniejsi naukowcy przypuszczali, że w kroplach deszczu znalazły się zarodniki grzybów lub glonów z gatunku Trentepohlia, które silne wichury uniosły z jezior. „Hipoteza glonów” została ostatecznie oficjalnie przyjęta przez rząd Indii. W przeszłości wielokrotnie zdarzały się przypadki dziwnych, makabrycznych deszczów, kiedy po wyjątkowo gwałtownych tornadach czy burzach spadały na ziemię setki martwych żab czy ryb, często bardzo „posiekanych”. W sierpniu 2000 r. prawdziwy deszcz szprotek runął po sztormie na angielski port Great Yarmouth. Ale fizyków z Kottayam zaniepokoił pewien fakt. Czerwonej substancji były całe masy – ok. 50 tys. kg. To stanowczo za dużo jak na krew zwierząt czy nawet zarodniki grzybów. Dr Louis wziął czerwoną materię pod mikroskop optyczny. Ku swemu zdumieniu ujrzał nie ziarenka piasku czy pyłu, lecz zagadkowe molekuły przypominające owalne lub kuliste komórki. Pod mikroskopem elektronowym rozpoznał nawet błony i inne struktury komórkowe. Osobliwe cząsteczki składały się w 50% z węgla, a w 45% z tlenu, zawierały też niewielkie ilości sodu i żelaza. Skład odpowiadał więc materii biologicznej, lecz w „mikrobach” z czerwonego deszczu nie było DNA. Dr Louis twierdzi, że te dziwne struktury mają zdolność dzielenia się. Indyjski naukowiec przeanalizował wszystkie dane i wysunął fantastycznie brzmiącą hipotezę. Oto w atmosferę nad stanem Kerala wtargnął meteoryt, który oderwał się od głowicy komety. Mknął nad wybrzeżem, rozsiewając pozaziemskie mikroorganizmy, które uprzednio bytowały i rozmnażały się w kometarnym jądrze. Ci „kosmici” znaleźli się w chmurach i spadli wraz z monsunowym deszczem. Meteoryt w końcu się rozerwał, a huk eksplozji słyszeli mieszkańcy. Powyższa teoria indyjskich naukowców wywołała drwiące uśmiechy i uszczypliwe komentarze kolegów po fachu. Ale dr Louis nadal prowadził swe badania i zyskał wpływowych sojuszników. Zwrócił się do słynnego astrobiologa z uniwersytetu w Cardiff (Walia), prof. Chandry Wickramasinghego, jednego z czołowych krzewicieli teorii panspermii. Hipoteza ta głosi, iż w przestrzeni kosmicznej znajduje się wiele zarodników bakterii lub innych prostych form życia, życie na Ziemi zaś narodziło się z takich przetrwalników, przenoszonych przez komety, meteoryty i inne obiekty niebieskie. Życie więc niejako skacze z planety na planetę czy nawet z jednego układu planetarnego na drugi, a w sprzyjających warunkach tworzy bardziej skomplikowane formy. Teorię panspermii spopularyzował w 1908 r. szwedzki chemik Svante Arrhenius. Chandra Wickramasinghe oraz nieżyjący już brytyjski astronom Fred Hoyle ponownie zaczęli głosić tę hipotezę w latach 80. XX w., lecz świat nauki przyjmował ich wystąpienia
Tagi:
Marek Karolkiewicz