Koszmary amerykańskiego zabójcy

Koszmary amerykańskiego zabójcy

Operator samolotów automatycznych wyznaje, że zabił ponad 1600 osób 27-letni Brandon Bryant walczy z depresją, cierpi na syndrom stresu pourazowego, próbuje leczyć lęki alkoholem. Mieszka u matki, nie ma nic oprócz komputera i długów. Młody człowiek był operatorem dronów, samolotów automatycznych, za pomocą których Stany Zjednoczone likwidowały swoich nieprzyjaciół w Iraku i Afganistanie. Gdy wiosną 2011 r. Bryant odchodził ze służby w siłach powietrznych USA, otrzymał makabryczny certyfikat. „Dali mi listę moich osiągnięć, wrogowie zabici, wrogowie pojmani, unieszkodliwione ważne cele. Okazało się, że obsługiwałem drona przez prawie 6 tys. godzin. Nie za każdym razem naciskałem spust, ale brałem udział w tych misjach. Kiedy zobaczyłem liczbę zabitych w akcji nieprzyjaciół, zrobiło mi się niedobrze: wynosiła 1626”. Zazwyczaj operatorzy dronów nie mówią o tym, co robili. Nawet w armii Stanów Zjednoczonych nie cieszą się przecież szacunkiem, uważani za tchórzy, wojowników na krzesłach, którzy zabijają ludzi na odległość naciśnięciem guzika. Powszechnie wiadomo, że rakiety Hellfire z samolotów automatycznych (cena – 95 tys. dol. za sztukę) rozrywają na strzępy nie tylko domniemanych dżihadystów i talibów, lecz także kobiety i dzieci. Niech trafi do piekła Brandon swoją historię opowiedział mediom – reporterom telewizji CNN i NBC oraz niemieckiego tygodnika „Der Spiegel”. Inni operatorzy dronów nie darowali koledze tej zdrady. W internecie rozpoczęli kampanię nienawiści. Jeden z towarzyszy broni nazwał Brandona „zas… kłamcą, który będzie się smażył w piekle”. Młody mężczyzna niekiedy nie potrafi oprzeć się myśli, że już przeżywa piekło na ziemi. Urodził się w Missouli w Montanie, wychowała go samotna matka, nauczycielka. Zaczął studia na uniwersytecie stanowym, ale nie miał pieniędzy na czesne. Znajomy namawiał: „Zaciągnijmy się do wojska. Potem zapłacą za nasze studia”. Brandon się zgodził, obaj poszli do biura rekrutacyjnego sił powietrznych, jednak kolega w ostatniej chwili się wycofał. Bryant też się zawahał, lecz już złożył podpis. Testy wykazały wysoką inteligencję młodego żołnierza. Przełożeni zdecydowali, że Bryant zostanie analitykiem wywiadowcą. Powiedzieli: „Będziesz jak ci faceci, którzy dostarczają Jamesowi Bondowi informacji, których potrzebuje, aby wykonać zadanie”. Niestety, okazało się, że analityk oznacza pilota czy też operatora samolotów bezzałogowych. Młody żołnierz z tytułem pilota szkolił się dziesięć tygodni w Creech Air Force Base na północ od Las Vegas. Został operatorem czujników, swego rodzaju drugim pilotem. Pierwszy pilot steruje automatycznym predatorem i naciska spust, operator czujników obsługuje kamery maszyny, oznacza cel za pomocą lasera i kieruje lotem śmiercionośnego pocisku. Zmieniony w zombie Bryant pełnił służbę w pozbawionym okien kontenerze w pustynnej bazie sił powietrznych w stanie Nevada. Jedynym źródłem światła były monitory. Samolot automatyczny może pozostawać w powietrzu do 18 godzin. Oczekiwano, że operatorzy również wytrzymają tak długo. Bryant przez cztery lata nie brał urlopu, czuł, że służba zmienia go w zombie. Obserwował monitory w mundurze pilota bojowego, chociaż nigdy nie siedział za sterami prawdziwego samolotu. Mundury miały podnosić morale operatorów dronów. Pierwszą misję odbył w odległym o tysiące kilometrów Iraku, chociaż nie opuścił Nevady. Dron wystartował z Balad na północ od Bagdadu w objętym rebelią „trójkącie sunnickim”. Za pośrednictwem kamer maszyny Bryant i jego pilot obserwowali kolumnę pojazdów armii amerykańskiej. W pewnej chwili wypatrzyli miejsce, w którym iraccy partyzanci ukryli pod asfaltem bombę. Nie mieli jednak możliwości ostrzec kolegów przez radio. Żołnierze w pojazdach Humvee uruchomili bowiem urządzenia zakłócające sygnały telefonów komórkowych, za pomocą których rebelianci detonują ładunki wybuchowe. Operatorzy mogli tylko bezradnie patrzeć, jak jeden z samochodów terenowych wylatuje w powietrze. Pierwszych nieprzyjaciół Brandon Bryant zabił na początku 2007 r. w afgańskiej prowincji Kunar. Trzech mężczyzn w tradycyjnych strojach – szerokich spodniach i długich koszulach, szło drogą u stóp gór. Przełożeni powiedzieli, że to uzbrojeni rebelianci, których należy zlikwidować. Bryant miał wrażenie, że Afgańczycy niosą po prostu kije pasterskie, ale zapewniono go, że to broń. Wykonał rozkaz, wycelował promień lasera w dwóch idących na przedzie. Rakieta Hellfire pomknęła z wysokości 10 tys. stóp, osiągając prędkość dźwięku w zaledwie kilka sekund. Ostatni z domniemanych talibów coś usłyszał, ruszył biegiem w stronę

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2013, 45/2013

Kategorie: Świat