Od wolności do państwa policyjnego i klerykalnego. Mity, fobie i urazy Jeżeli szukamy symboli dzisiejszej Polski, to mamy je jak na dłoni. W historycznej sali BHP Stoczni Gdańskiej ONR zorganizował rocznicę swojego powstania. Symbol buntu robotników i zgody narodowej (dogadajmy się jak Polak z Polakiem) został przejęty przez nacjonalistów. NSZZ Solidarność, przez swoją fundację, użyczył im sali, a proboszcz parafii św. Barbary odprawił dla nich specjalną mszę. Oto nowe wcielenie wielkiego niegdyś związku. Brunatne. Zresztą Janusz Śniadek, jego były przewodniczący, poseł PiS, mówi, że dla niego „stokroć bardziej gorszące” były sytuacje, kiedy Komitet Obrony Demokracji protestował na placu Solidarności. Lis, Borusewicz i Frasyniuk gorszą Śniadka, oenerowcy – przeciwnie. I symbol numer dwa. Stoi już na placu Piłsudskiego pomnik ofiar katastrofy smoleńskiej, każdy może go sobie obejrzeć. Stoi w złym miejscu, gwałcąc publiczną przestrzeń, zbudowany wbrew woli miasta, na siłę, żeby pokazać, że PiS górą, że jest hegemonem. Ale to detal. Ważne jest co innego. Że jego integralną częścią, obecną 24 godziny na dobę, są dwaj policjanci, którzy go pilnują. Nie było w Polsce pomnika pilnowanego na okrągło, teraz jest. I ci policjanci też są symbolem dzisiejszej Polski. Pisowskiej. W której władza boi się obywateli i wysługuje się policją, służbami specjalnymi, prokuraturą, żeby bronić swojego panowania. Tfu… W takie miejsce przyżeglowała dzisiejsza Polska – policyjne, z rozkwitającymi organizacjami nacjonalistycznymi, wprost nawiązującymi do przedwojennych faszystów. Z Solidarnością, która symbolicznie wręcza im klucze do sali BHP. Z Kościołem, który im błogosławi. I PiS, które nad tym wszystkim sprawuje kuratelę. Czy tak być musiało? A mogło być inaczej? Przecież narracja III RP, Polski postsolidarnościowej, do tego zmierzała. Obóz wywodzący się z Solidarności, który w roku 1989 otrzymał władzę, wniósł do życia politycznego swoje mity, prawdy nienaruszalne. Mogły one prezentować się atrakcyjnie na początku lat 90., ale dziś są zgrane, dziś wręcz straszą. To po pierwsze. Po drugie, wniósł swoje szczególne przyzwyczajenia. Oraz fobie i urazy. Kto przejął Solidarność? Parę lat temu Jarosław Kaczyński opowiadał, jak to na jednym ze spotkań Komitetu Obrony Robotników miejsce, na którym chciał usiąść, było już zajęte dla Jacka Kuronia. Poczuł wtedy, że jest kimś gorszej kategorii. I tę „zniewagę” na zawsze zapamiętał. Te podziały, na KOR Kuronia i Michnika z jednej strony, a Macierewicza z drugiej, zostały do dziś. Solidarność lat 1980-1981 też składała się z różnych nurtów, była wielokolorowa. Ale do grudnia 1981 r. dominował w niej nurt robotniczy, działaczy związkowych. Po stanie wojennym związek stracił robotniczy charakter, stał się kadrową konspiracją. A potem? Ogólne pojęcie o nurtach wewnątrz Solidarności daje skład Sejmu w pierwszych kadencjach w III RP. Solidarnościową lewicę próbowali reanimować twórcy Unii Pracy, z Karolem Modzelewskim, Aleksandrem Małachowskim i Ryszardem Bugajem. Liberalną, ale i proeuropejską drogę wybrało środowisko dawnych doradców, z Jackiem Kuroniem, Bronisławem Geremkiem i Tadeuszem Mazowieckim. Najpierw kojarzone z Unią Demokratyczną, potem Unią Wolności, a na końcu z Platformą Obywatelską. Bardziej na prawo były Porozumienie Centrum i Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe, z Kaczyńskimi, Macierewiczem, Janem Olszewskim i grupą trzecioligowych działaczy, których Andrzej Celiński nazywał gromadą spoconych facetów pchających się do władzy. Dlaczego to prawe skrzydło wygrało? A może zapytajmy najpierw, dlaczego całe to środowisko postsolidarnościowe musiało śmiertelnie się pokłócić. Mam na to pytanie jedną odpowiedź – bo tacy są. Ci umiarkowani, lewicowi, propracowniczy, szukający zgody zostali albo wyrzuceni z Solidarności, albo zmarginalizowani. Wspaniały eksperyment Unii Pracy, by nie grzebać ludziom w życiorysach, tylko patrzeć, co sobą reprezentują, został przez Solidarność zarzucony. Unia Demokratyczna ochrzczona została mianem różowych, czyli trochę czerwonych, a przynajmniej w stronę czerwonych zezujących (a to przecież dla „prawdziwych” solidarnościowców zbrodnia). Na każdym zakręcie historii górą byli ci nieprzejednani. To jest tajemnica obozu solidarnościowego. Że im kto twardszy, bardziej zawzięty, tym lepszy. Moralizowanie jako polityka Solidarność wniosła do życia publicznego nieustanne moralizowanie i pouczanie. My stoimy tam, gdzie stoczniowcy, oni tam, gdzie ZOMO. Oni to gorszy sort. Im mniej wolno. Tych kategorycznych stwierdzeń, dzielących Polaków na lepszych i gorszych, i to na zawsze, bez szans na rehabilitację, wyliczać można więcej. Wypowiadali je ludzie