Kraj kar
Ponad dwadzieścia rozmaitych instytucji i urzędów może w majestacie prawa bić nas po kieszeni Bodaj najbardziej niezwykły mandat ostatnich lat zapłaciła pełna fantazji para młodych Czechów, którzy zamierzali porwać z Kołobrzegu mały statek wycieczkowy, by wyruszyć nim w podróż dookoła świata. Niestety, mandaty karne nader rzadko są wymierzane w tak romantycznych okolicznościach. Znacznie częściej towarzyszą topornej prozie życia: zakłócaniu porządku publicznego czy nieobyczajnemu zachowaniu (“Powiedzmy po prostu – chodzi o pijackie rozróby i publiczne załatwianie się” – mówi policjant jednego ze stołecznych patroli). Namacalny kontakt Polaków z prawem odbywa się z reguły właśnie przy okazji płacenia mandatów. W roku ubiegłym rozmaite służby wymierzyły ich około 5 mln. Dokładnej liczby nikt nie zna. Lista instytucji centralnych oraz terenowych, które mają prawo szafować mandatami, jest bowiem długa. Oprócz, co oczywiste, policji, wymienić można choćby Inspekcję Sanitarną, Główny Inspektorat Gospodarki Energetycznej, Inspektorów Żeglugi Śródlądowej, Inspekcję Skupu i Przetwórstwa Płodów Rolnych, Główny Urząd Miar, Główny Urząd Nadzoru Budowlanego… – w sumie, ponad dwadzieścia urzędów. Katalog czynów, za które możemy zostać ukarani mandatem, jest bardzo rozległy. Kodeks wykroczeń zaczyna od “demonstracyjnego okazywania lekceważenia Narodowi Polskiemu w miejscu publicznym”, kończy zaś na “puszczaniu luzem psa w lesie (poza przypadkiem polowania)”. Po drodze mamy jeszcze np. “wybieranie jaj i piskląt”, “zanieczyszczanie miejsc dostępnych dla publiczności”, “utrudnianie ze złośliwości i swawoli korzystania z urządzeń przeznaczonych do użytku publicznego” oraz setki innych wykroczeń, na czele z całą gamą naruszeń przepisów ruchu drogowego. Płaczą i płacą Jak wynika z badań Demoskopu, 47% polskich mężczyzn przynajmniej raz w życiu zapłaciło jakiś mandat. Taka przykrość spotkała tylko 11% naszych pań. Najczęściej płacą ludzie w wieku 40-49 lat o wykształceniu podstawowym i dochodach poniżej średniej, mieszkający w miastach. Te wyniki są dosyć oczywiste, gdy zważymy, że przestępstwa i wykroczenia są w każdym państwie domeną mniej wykształconej i uboższej części społeczeństwa. Największy odsetek “mandatobiorców” odnotowano wśród rolników (44%) oraz wśród właścicieli firm prywatnych (aż 62%). “No pewnie, że tak właśnie jest” – mówi właściciel małej piekarni na warszawskich Bielanach – “jak w jednym miesiącu mam trzy razy sanepid i dwa razy PIH, to nie ma siły, żebym nie płacił”. Nadmierna gorliwość kontrolerów wszelkiego rodzaju rodzi oczywiście podejrzenia, że nie kieruje nimi troska o ład i porządek, lecz banalne łapownictwo. Statystyki nie wychwytują zdecydowanego wzrostu przestępstw tego rodzaju. W dość powszechnym odczuciu Polaków sugestie dotyczące wręczenia “korzyści majątkowej” zdarzają się jednak coraz powszechniej. 58% osób pytanych przez Demoskop uznało, że w Polsce powszechne jest płacenie łapówek zamiast mandatów. Z opinią tą nie zgodziło się tylko 22% badanych. Szczególnie często na domaganie się łapówek przez kontrolerów wskazują właśnie osoby prowadzące własne firmy – oraz ci, którzy jechali bez biletu i zostali wysadzeni z tramwaju lub autobusu przez osiłków po cywilnemu. Koszty prowadzenia kontroli biletów w większości przedsiębiorstw komunikacji miejskiej przewyższały wpływy z tytułu kar, co oznacza, że łapownictwo w tej dziedzinie jest szczególnie rozwinięte. Ze statystyk wynika, że poprawia się sytuacja wśród wszelkich służb mundurowych – np. w 1998 r. przeciwko 114 policjantom wszczęto postępowanie z tytułu korupcji, natomiast w roku ubiegłym – tylko przeciw 88. To zapewne jedynie wierzchołek góry lodowej, ale rzeczywiście, w dość powszechnym odczuciu osób ukaranych mandatem, policjantom można coraz mniej zarzucić, a przypadki przyjęcia korzyści majątkowej są powszechnie nagłaśniane i karane. Bardzo rozzuchwaleni są natomiast cywilni inspektorzy wszelkich innych instytucji, a stawka za rezygnację z wypisania mandatu waha się od 30% wysokości kary (w biedniejszych rejonach kraju) do 50% (w dużych miastach, gdzie koszty utrzymania są wysokie). Prof. Lech Falandysz uważa, że być może jest w tym zjawisku pewien element jakichś wschodnich tradycji, coś na kształt bakszyszu: “W czasach komunizmu przekupstwo wśród różnych kontrolerów było formą łagodzenia drakońskiego systemu. Wszelkie kary były bowiem tak wysokie, że załatwienie sprawy po cichu bardzo się opłacało. Z drugiej strony, przed komunizmem, w dawnej Polsce, też przecież istniała korupcja. Pewnie