Kraj wolności

Kraj wolności

Atmosfera w kraju robi się coraz bardziej przygnębiająca. I to nie tylko za sprawą listopadowej aury. Nie chodzi nawet o kiepską sytuację na rynku pracy i nieustanne zmartwienia finansowe wielu zwykłych ludzi. Chodzi o coś więcej. Świat pokazywany w telewizji i oficjalne wersje wydarzeń coraz bardziej rozmijają się z codziennym życiem. Panująca ideologia nie wytrzymuje konfrontacji z praktyką życia społecznego. Podział na „ich świat” i „nasze szare życie” jest coraz głębszy. I żadne propagandowe zachęty do „jedności narodowej” ze strony pana prezydenta ani dobre miny redaktora Kraśki do coraz bardziej irytujących informacji telewizyjnych tego nie przykryją. Nawet ogłoszona przez prezydenta Komorowskiego żałoba narodowa po śmierci premiera Mazowieckiego pokazała, jak wielka jest przepaść między elitami władzy a społeczeństwem, które obojętnie przeszło obok tego zdarzenia. Większość nawet nie zauważyła, że została ogłoszona jakaś żałoba. Prof. Daniel Grinberg traktował powstawanie w drugiej połowie XIX w. radykalnych ruchów związanych z wolnościową lewicą spod czarno-czerwonego sztandaru jako „symptom narastającego rozczarowania do demokracji niektórych upośledzonych społecznie środowisk. Obwarowane cenzusem wybory i konkurujące ze sobą zawzięcie partie polityczne niczego w ich życiu nie zmieniały. Państwo miało minimalny wpływ na warunki, w jakich żyły, i ich sytuację ekonomiczną. Jawiło im się wyłącznie pod postacią policjanta, komisji poborowej i poborcy podatkowego, wydawało się czymś obcym i wrogim”. Czy ten opis czegoś nie przypomina? Sądzę, że wiele osób mieszkających w Polsce bardzo podobnie odnosi się obecnie do „niepodległego państwa polskiego”. Ale w przyszłym roku elity polityczne będą razem zgodnie świętować „25 lat wolności i demokracji”. Coraz więcej osób jednak pyta, o jaką wolność chodzi. Wolność od spokojnego i bezpiecznego życia? Wolność od opieki socjalnej i solidnej, darmowej służby zdrowia? Wolność od prawa do godnych zarobków? Oczywiście usłyszymy slogany o wolnych wyborach, w których większość Polaków jednak nie uczestniczy, bo nie dostrzega partii politycznej, która reprezentuje ich interesy i upomina się o ich troski. Będzie się mówić o demokracji, której wiele osób nie doświadcza na co dzień w swoim miejscu pracy. A samo słowo demokracja zostało zredukowane do medialnego show wyborczego raz na cztery lata, gdzie dla większości społeczeństwa z góry zarezerwowano rolę biernego widza, a nie aktywnego uczestnika życia publicznego. Inne znane wynalazki polskiej demokracji to oczywiście „areszty wydobywcze”, bezkarność działań prokuratorów, niewydolność aparatu sprawiedliwości, z powodu których ludzie latami pozostają w zawieszeniu, a państwo musi coraz częściej wypłacać coraz większe odszkodowania na skutek odwoływania się obywateli do trybunałów unijnych. Warto też wspomnieć o wciąż zmniejszających się emeryturach, lecących na łeb na szyję standardach w szkolnictwie wyższym czy też ekstremalnie niskim poziomie innowacyjności polskiej gospodarki, która staje się coraz bardziej peryferyjna wobec krajów światowego centrum. Powstałe w minionych kilkunastu latach „fabryki składaki” (właściwie nieprodukujące, tylko składające gotowe podzespoły) powoli zaczynają się zwijać z Polski. Można je przenieść dalej na wschód, gdzie siła robocza jest jeszcze tańsza. Kapitał nie jest związany ani z miejscem, ani z pracownikami, lecz z większymi szansami na zysk. Najbardziej znany przypadek w tym roku to upadające zakłady samochodowe w Tychach. Ale takich historii w kraju jest znacznie więcej. Ostatnio we Wrocławiu hiszpański Fagor Mastercook wstrzymał produkcję i złożył wniosek o upadłość. Firma zatrudnia ok. 1,3 tys. osób. Pewnie niewiele z tej liczby zostanie, jeśli w ogóle firma przetrwa we Wrocławiu. Przypomnijmy, że to zakład powstały na bazie dawnego Wrozametu. O innych, dawnych wrocławskich zakładach pracy można dziś już tylko przeczytać w historycznych wspomnieniach (Pafawag, Elwro, Fadroma etc.). Lukę po nich wypełnią podobno nowe miejsca pracy – takie jak centra logistyczne Amazona pod Wrocławiem, gdzie zatrudnienie ma znaleźć kilka tysięcy ludzi. Jaka to będzie praca? System Amazona jest oparty na cięciu kosztów pracy, a swoich pracowników firma traktuje jak roboty. Inwestycja w Polsce ma być rozwiązaniem problemów Amazona w Niemczech, gdzie związkowcy domagali się godnych warunków pracy. Dla firmy w Polsce niebezpieczeństwa tego typu nie istnieją – inwestorzy wiedzą, że to kraj zdesperowanych i niezorganizowanych ludzi, którzy są w stanie pracować za półdarmo w najgorszych warunkach.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2013, 46/2013

Kategorie: Felietony, Piotr Żuk
Tagi: Piotr Żuk