W USA napędza kryzys opioidowy, w Europie obniża wydajność całych gospodarek – ból pleców to już choroba cywilizacyjna Może się ujawnić w różnych sytuacjach. Upadniemy podczas jazdy na nartach, źle wykonamy ćwiczenie na siłowni. Schylimy się w niewłaściwy sposób po zbyt ciężką siatkę z zakupami. Albo zamiast nagłej przyczyny będzie coś, co robimy regularnie, cyklicznie. Zemści się na nas zbyt długie siedzenie w męczącej pozycji, spanie na złym materacu lub – co często dużo gorsze dla kręgosłupa – na niewłaściwej poduszce. Ból może się pojawić raptownie albo ewoluować z uporczywego, ale jeszcze znośnego. Może nas momentalnie zablokować w nawet najbardziej prozaicznych czynnościach albo po prostu denerwować ciągłą obecnością. Ma wiele postaci i źródeł, różnie się go leczy, mimo to łączy całe pokolenia i społeczeństwa. Żadna dolegliwość nie występuje w ostatnich dekadach tak powszechnie jak chroniczny ból pleców. Według badań opublikowanych w marcu 2018 r. w czasopiśmie medycznym „The Lancet” na bóle różnych odcinków kręgosłupa co najmniej raz w życiu cierpiało ponad 90% populacji planety. Szacunki te są oczywiście przybliżone, ale nawet laikom nie będą się wydawały przesadzone. Nietrudno bowiem sobie przypomnieć ostatni raz, kiedy zabolały nas plecy, a nawet jeśli należymy do tych szczęśliwych 10% wolnych od dyskomfortu, na pewno znamy kogoś, kto zmaga się z bólem na co dzień. Zwłaszcza że, jak dowodzą inne badania, prowadzone przez międzyuczelniany zespół naukowy z udziałem prof. Katarzyny Schier z Uniwersytetu Warszawskiego, aż 9,7% ludzi cierpi z tego powodu permanentnie. Redakcja „The Lancet” problem powszechności bólu pleców potraktowała zresztą na tyle poważnie, że zamiast zwyczajowo opublikować na jego temat jeden tekst, poświęciła mu całą serię, powołując do jej napisania grupę ekspertów z całego świata. Pod kilkunastoma tekstami podpisało się ponad 50 lekarzy różnych specjalności. Co ciekawe, w konkluzjach byli niemal jednogłośni – plecy bolą coraz większą grupę osób aktywnych zawodowo, bez względu na wiek i miejsce zamieszkania. Globalnie, jak pisze szefująca grupie prof. Rachelle Buchbinder, kierowniczka zakładu epidemiologii na uniwersytecie Monash w australijskim Melbourne, liczba pacjentów zgłaszających się do lekarzy z dolegliwościami bólowymi w plecach wzrosła o 50% od 1990 r. Dodaje też, że plecy bolą zarówno obywateli krajów rozwiniętych, jak i państw uboższych. Jedyna różnica polega na tym, że w tych pierwszych, jak wskazuje w oficjalnym raporcie Światowa Organizacja Zdrowia, boli dłużej. Wśród mieszkańców bogatszych społeczeństw aż 60-70% pacjentów z chronicznym bólem pleców odczuwa go w jakiejś formie do końca życia. Czyli, mówiąc brutalniej, nigdy się z niego nie wyleczy. Ból jest wszędzie taki sam, inne są tylko sposoby jego uśmierzania i konsekwencje. Zwłaszcza w skali makro, bo ból pleców obywateli zaczyna się przekładać na ból głowy ministrów finansów i zdrowia w niejednym rządzie. Oprócz informacji dotyczących powszechności bólu pleców warto bowiem przeanalizować te dane, które opisują jego skutki. Komisja Europejska, powołując się na badania duńskiego naukowca, prof. Jana Hartvigsena, obliczyła koszty epidemii bólu pleców na Starym Kontynencie. Kręgosłup dokucza aż jednej piątej pracujących Europejczyków, co daje oszałamiającą liczbę 46 mln aktywnych zawodowo osób. 15%, czyli ok. 7 mln, spędza z tego powodu na zwolnieniach lekarskich co najmniej miesiąc rocznie. Łącznie ponad połowa długotrwałych (czyli trwających ponad trzy dni) zwolnień z pracy na całym kontynencie spowodowana jest bólem pleców. Odpowiada on też za 60% przypadków permanentnej niezdolności do pracy orzeczonej przez władze poszczególnych krajów. To z kolei przekłada się na ogromne koszty. Po pierwsze, spada produktywność narodowych gospodarek, skoro osób z bolącymi plecami nie ma w pracy przez łącznie kilkanaście milionów dni (a mowa tu tylko o pacjentach z oficjalnymi zwolnieniami lekarskimi). Po drugie, tę już wielką i wciąż rosnącą grupę ludzi trzeba przecież leczyć. A koszty rosną w skokowym tempie. Jeszcze w 2005 r. niemiecka służba zdrowia przeznaczała na leczenie jednego pacjenta z chronicznym bólem pleców 7 tys. euro. W przeliczeniu na mieszkańca kraju było to nieco ponad 1,3 tys. euro – taki był społeczny koszt rodzącej się epidemii. Dziś jeden pacjent kosztuje niemieckie władze ponad 10