Zabużanie nie chcą słuchać o odszkodowaniach w wersji sejmowej. Sąd Najwyższy dał im nadzieję na większe pieniądze Córka zabużanina, w którego sprawie Sąd Najwyższy ogłosił w ub. piątek wyrok, została zauważona przez licznie przybyłych dziennikarzy dopiero pod koniec rozprawy. Siedziała skromnie z boku, milcząca. Potem powiedziała mi, że jest dumna ze swego ojca, Czesława Skrzypczaka, już kilkanaście lat walczącego o odszkodowanie za majątek pozostawiony przez jego rodziców za Bugiem. Również zabużanie, którzy tłumnie stawili się na odczytanie wyroku, traktując to jako wskazówkę w swoich roszczeniach, nie znali z widzenia powoda. Może dlatego, że wobec ich wielomilionowych żądań był to ubogi krewny. Czesław Skrzypczak przegrał sprawę o odszkodowanie – 200 tys. zł – przed sądami w dwóch instancjach. Sąd pierwszej instancji uznał, że mógł nabyć nieruchomość w Polsce w takiej cenie lub dopłacić, w razie gdyby upodobał sobie coś droższego. Sąd apelacyjny natomiast stwierdził, że skarb państwa nie może brać odpowiedzialności za coś, co stało się przed wejściem w życie aktualnie obowiązującej konstytucji. Mówi ona, że obywatelowi przysługuje odszkodowanie za straty wynikłe z niezgodnego z prawem działania władzy czy – jak w tym przypadku – z niewywiązywania się z międzynarodowych umów. Ale umowy te, tzw. republikańskie, nie zostały ogłoszone w dzienniku ustaw. Sąd Najwyższy, rozpoznając kasację potomka zabużan, zdecydował o zwróceniu sprawy do niższej instancji. – Państwo polskie ma obowiązek opublikowania tzw. umów republikańskich – orzekł sędzia Gerard Bieniek – skoro zostały ratyfikowane. SN uchylił się natomiast od oceny skargi na trudności w nabyciu nieruchomości w pełni pokrywającej wartość utraconego mienia. Rozstrzyganie o ewentualnie niezgodnym z prawem działaniu organów władzy publicznej należy do Trybunału Konstytucyjnego. SN nie podzielił też stanowiska adwokatów powoda o zwrocie równowartości poniesionej straty, zgodnie z ustawami obowiązującymi w państwie polskim. Bowiem trzy dni przed podpisaniem umów z ZSRR PKWN ogłosił dekret o reformie rolnej, który nakazywał parcelację dużych majątków. Reakcja przysłuchujących się wyrokowi była z gatunku mieszanych. Byłoby lepiej dla zabużan, gdyby sąd bardziej zdecydowanie stanął po stronie poszkodowanego, ale nie jest też najgorzej – pojawiła się jakaś droga do uzyskania odszkodowania znacznie większego niż uchwalone w Sejmie (to nie koniec drogi legislacyjnej) 50 tys. zł. Nadzieja w reprywatyzacji Edward Rzepiela mówi, że do dziś czuje zapach zboża z łanów otaczających rodzinny Czortków na kresach. – Było tak wysokie, że przykrywało dorosłego człowieka, a co dopiero mnie, w 1944 r. miałem 12 lat – wspomina. Jego rodzice zostawili w Czortkowie kamienicę. – Parcela tysiąc metrów kwadratowych – wylicza dziś pan Edward – i ogród. Ich dom upatrzyło sobie NKWD. – Siedzieliśmy na walizkach i zastanawialiśmy się, co robić. Rząd londyński nawoływał do trwania na kresach, ale rodzice uznali, że nie ma co dłużej czekać. Do Polski jechaliśmy sześć tygodni. – Z jednej strony, żal po opuszczeniu ojcowizny, z drugiej, ulga – mieliśmy za sobą piekło. Leszek Reguła w swoim krakowskim mieszkaniu trzyma zdjęcie rozświetlonych nocą szybów naftowych wokół Borysławia. Jego ojciec pracował dla amerykańskiej kompanii. Miał dwa szyby do spółki. Na rok przed wojną kupił kamienicę w centrum Lwowa. – To był piękny dom. Na zewnątrz obłożony ceramiką – nie zapomina dodać Reguła. – Musieliśmy uciekać, gdy do miasta weszli Rosjanie i zaczęły się aresztowania Polaków. Rodzice Adama Wieszulskiego mieli w Siecheniewszczyźnie k. Brześcia 30-hektarowe gospodarstwo. Podczas wojny Rosjanie deportowali na Syberię całą rodzinę. Z Archangielska udało im się wyjechać do Polski w 1946 r. Dostali gospodarstwo w Gozdnicy – 4,24 ha. – Majątek wart był zaledwie jedną trzydziestą tego, co zostawiliśmy na Wschodzie. Straciliśmy nie tylko duży dom i najlepszą ziemię, ale przede wszystkim bardzo drogie, specjalistyczne maszyny – podlicza gniewnie Adam Wieszulski. Andrzej Korzeniowski opuszczał z matką Wilno, gdy miał dwa lata. Przedtem mieszkał w kamienicy dziadka, która stoi do dziś, oczywiście skomunalizowana; jej wartość wnuk wilniuka oblicza na ponad 2 mln zł. Około 90 tys. zabużan domaga się od państwa zwrotu majątku pozostawionego za wschodnią granicą. Nie dowiem się szczegółów, jak ich rodziny
Tagi:
Helena Kowalik