Krew po wyborach

Krew po wyborach

Kenia, najbardziej stabilny kraj Czarnej Afryki, może się zmienić w krwawe piekło Kenia, jeden z najbogatszych krajów Afryki, stanął w obliczu wojny domowej. Policja walczy z gniewnym tłumem, członkowie zwaśnionych plemion mordują się nawzajem. W zamieszkach straciło już życie kilkaset osób, 100 tys. ludzi, przede wszystkim z Doliny Rift, ucieka do Ugandy. Zamknięto wszystkie sklepy w Nairobi, na ulicach ogromnych dzielnic nędzy stanęły barykady z płonących opon. W mieście Kericho młodzi ludzie ostrzelali policjantów z łuków, zabijając dwóch stróżów prawa. Do dramatu doszło w Eldoret w Dolinie Rift. Banda wyrostków oblała benzyną i podpaliła kościół, w którym schronili się ludzie z plemienia Kikuju. W płomieniach zginęło 35 osób, przeważnie kobiet i dzieci, które nie potrafiły wydostać się z ognistego piekła. „Widziałem, jak płonęli. Uciekaliśmy, a motłoch ścigał nas z kijami i maczetami. Napastnicy byli jak rozjuszone lwy”, opowiadał jeden z mieszkańców, Joseph Kwasila. Do erupcji przemocy doszło po wyborach parlamentarnych i prezydenckich, które odbyły się 27 grudnia. W elekcji parlamentarnej jednoznaczne zwycięstwo odniósł opozycyjny Ruch Demokratyczny Pomarańcza (ODM). Na czele tego ugrupowania stoi Raila Odinga, wykształcony w NRD dawny maoista, charyzmatyczny, wytrawny polityk, kandydujący w wyborach prezydenckich, popierany przez zamieszkujący zachodnią część kraju lud Luo. Partia Jedności Narodowej (PNU) 76-letniego prezydenta Mwai Kibakiego doznała upokarzającej porażki. 20 ministrów z PNU utraciło swe mandaty w legislatywie. W Kenii doszło jednak do zadziwiającego zjawiska – ci sami wyborcy, którzy dali tak srogą odprawę partii szefa państwa, rzekomo poparli samego prezydenta. Kibaki, wywodzący się z ludu Kikuju zamieszkującego środkową Kenię i tradycyjnie tworzącego polityczną i gospodarczą elitę kraju, ogłosił triumf w wyborach prezydenckich. Natychmiast, już 30 grudnia, został zaprzysiężony w Nairobi na drugą kadencję. Ceremonia odbyła się na terenie hotelu State House i przypominała farsę. Pospiesznie zwołanych gości posadzono w upale na twardych, plastikowych krzesłach, nadaremnie czekano na przybycie zagranicznych dyplomatów. Nie zjawił się ani jeden ambasador. Zwycięstwo Mwai Kibakiego jest bowiem mocno podejrzane. Nie ulega kwestii, że w Kenii doszło do „cudu nad urną”. Przewodniczący Komisji Wyborczej, Samuel Kivuitu, miał tupet, aby poinformować, że frekwencja wyborcza w Prowincji Centralnej, zdominowanej przez Kikuju, wyniosła 115%, przy czym 99% głosujących poparło prezydenta. Urzędnicy komisji wyborczych znikali bez śladu, zabierając ze sobą urny. Przewodniczący misji obserwatorów Unii Europejskiej, Alexander Graf Lambsdorff, żalił się: „W okręgu Molo naliczono w obecności naszych obserwatorów 50.145 głosów na rzecz Mwai Kibaki. Komisja wyborcza w Nairobi ogłosiła jednak 75.261 głosów na Kibakiego w okręgu Molo”. Według oficjalnego komunikatu prezydenta poparło 4,58 mln wyborców, a Odingę – 4,35 mln. Opozycja usiłowała skłonić władze do ponownego przeliczenia głosów w 48 okręgach – nadaremnie. Mwai Kibaki stworzył fakty dokonane i ponownie złożył przysięgę prezydencką. Prawdopodobnie jednak to zwycięstwo okaże się pyrrusowe. Kenia natychmiast znalazła się na krawędzi wojny domowej. Wszystko wskazuje na to, że rząd nie zdoła trwale opanować sytuacji. Opozycja podniosła bowiem gromki okrzyk oburzenia, oskarżyła PNU o fałszerstwo wyborcze, ogłosiła Mwai Kibakiego uzurpatorem, a Odingę „prezydentem narodu”. Krwawy konflikt stał się nieunikniony – lud Luo, a także inne plemiona kenijskie (jest ich ogółem aż 42) pragną wreszcie mieć swój udział we władzy i dostęp do bogactw narodu. Wyborcze oszustwa były tak jednoznaczne, że eksplozji gwałtu i przemocy nie udało się powstrzymać. Zatrwożeni mieszkańcy stolicy usiłowali jeszcze zaopatrzyć się w żywność, sklepy zamykano jeden po drugim. Najsprawniej wykupywali produkty pracownicy ONZ, dysponujący znacznymi zasobami gotówki, co oczywiście irytowało ubogich krajowców. W Kibera, ogromnych slamsach Nairobi, będących bastionem opozycji, młodzi ludzie podpalali sklepy i puszczali z dymem samochody. Chaos powiększali korzystający z okazji chuligani i złodzieje. Uzbrojeni w kije i maczety manifestanci usiłowali przedrzeć się z Kibera do centrum miasta. Policja zastąpiła im drogę. Doszło do gwałtownych starć, które rozlały się na wiele regionów kraju. W mieście

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 02/2008, 2008

Kategorie: Świat