Kto będzie rządził telewizją Jeden z członków rady nadzorczej (bardzo prosi, by nie podawać jego nazwiska) mówi w chwili szczerości: – W kwestiach formalnych ten konkurs ma wiele słabych miejsc. Efektem pośpiechu jest to, że o kilku sprawach nie pomyśleliśmy. Nie chcę być złym prorokiem, ale może dojść do tego, że w końcowym etapie będziemy mieli trzech dobrych kandydatów, ale nie wyłonimy żadnego. Dlaczego? Nasz rozmówca uśmiecha się pod nosem: – Konstrukcja regulaminu z góry zakłada, że osiągniemy porozumienie. Gdyby rada nie była tak zróżnicowana, nie byłoby problemów. Wiadomo jednak, że jest inaczej. Taka rozmowa mówi więcej niż godziny oficjalnych wypowiedzi. W tej chwili o telewizję publiczną toczy się bardzo ostra walka, a zaangażowani są w nią nie tylko politycy, ale przede wszystkim rozmaite grupy i koterie – biznesowe i towarzyskie. Pierwsza bitwa została przez nich wygrana – rada nadzorcza przyjęła zasadę, że wyłoni pięcioosobowy Zarząd TVP w drodze konkursu. Tym sposobem ustrzelono dwie kaczki jednym strzałem. Po pierwsze, konkurs to najpewniejszy sposób na odwołanie Roberta Kwiatkowskiego. Ale jest jeszcze kaczka numer dwa. Otóż rada wybierać będzie pięcioosobowy zarząd. A ponieważ jest tak podzielona, że każda decyzja stanie się efektem kompromisu i zwykłego handlu, wiadomo już, że wybór zarządu będzie krojeniem sfer wpływów. Krojeniem telewizji. Gdyby zarząd był jednoosobowy czy dwuosobowy, rola rady nadzorczej ograniczyłaby się do powołania prezesa. Ponieważ liczyć będzie osób pięć – zostanie powołany według klucza politycznego. Polityczne kryterium zadecyduje, kto w TVP będzie odpowiedzialny za nowe technologie, a kto za marketing! Ludzie w zarządzie będą reprezentantami sił, które ich powołały. I te podziały pójdą niżej. Obejmą dyrekcje programów, Jedynkę, Dwójkę, Trójkę, TAI. Siłą rzeczy tam także nastąpią kadrowe zmiany. Niedawny, zupełnie nonsensowny pomysł Jarosława Kaczyńskiego, żeby władzy oddać Jedynkę, a opozycji Dwójkę, na naszych oczach staje się ciałem. Telewizję najpierw podda się kadrowej karuzeli, jednych będzie się wyrzucać, a innych przyjmować, a potem rozbije się na kilka księstw. Często ze sobą rywalizujących. Z wszystkimi tego konsekwencjami. Tu jest błąd! Czy członkowie rady nadzorczej mają tego świadomość? Na razie robią dobrą minę do złej gry. – Aby konkurs nie zakończył się patem, wyjście jest jedno – mówi Marian Pilot („niezdecydowany”, kojarzony z PSL). – Musimy się zgodzić na kompromis i wypracować pewien pakiet rozwiązań. Innej możliwości nie ma. Z tego względu zarząd będzie, jeśli chodzi o sympatie i barwy polityczne, pstrokaty. – Trzeba iść na kompromisy, bez tego życie nie ma sensu – dodaje Krzysztof Knittel, przedstawiciel prawicy w radzie. – Ale już teraz widzę osoby, które są dla mnie pewniakami. Już podczas pierwszego przeglądania ofert pozaznaczałem sobie nazwiska, które wydały mi się dobre. – Ta liczba kandydatów świadczy o tym, że zostały spełnione oczekiwania, iż konkurs powinien być otwarty – cieszy się Anna Milewska (zaliczana jest do trójki niezdecydowanych). Ale już eksperci, z którymi rozmawialiśmy o konkursie, a zwłaszcza o pięcioosobowym zarządzie, wypowiadają się bardzo krytycznie. – Z całą pewnością otwarty konkurs nie jest odpowiednią formą wyboru prezesa i zarządu tak poważnej instytucji, jaką jest telewizja publiczna – mówi prof. Witold Kieżun. – Niepokoi mnie, że z poważnej sprawy robi się casting i masówkę podobną do tej, jak w przypadku wyboru aktorów czy modelek do filmu. Otwarty konkurs nie zapewni doboru odpowiednich ludzi. Przeraża mnie sama liczba kandydatów. To już zupełny nonsens. Telewizją publiczną, instytucją o ogromnym oddziaływaniu społecznym, mającą wielki wpływ na budowanie społeczeństwa obywatelskiego, nie mogą zarządzać przypadkowi ludzie. Również zbyt zróżnicowany zarząd, a na to się zanosi, nie zapewni jej odpowiedniego funkcjonowania. Moim zdaniem, członków zarządu powinna wybrać specjalna komisja sejmowa lub komisja powołana przez rząd. Prof. Kazimierz Ryć, dziekan Wydziału Zarządzania UW, wskazuje z kolei na inny element: – Podstawową sprawą jest wybór prezesa. I to on powinien dobrać sobie członków zarządu, czyli ludzi, z którymi chce współpracować. Innego scenariusza nie potrafię sobie wyobrazić.
Tagi:
Robert Walenciak