Krokodyle łzy nad pasażerami

Krokodyle łzy nad pasażerami

Wagony, do których na przełomie roku próbowali się dostać zdesperowani podróżni, to tylko wierzchołek problemu. Dużo większego, bo braku strategii, czego my w Polsce tak naprawdę chcemy od transportu publicznego, który od lat konsekwentnie marginalizowany ledwo zipie. Tak jest z koleją. I tak jest z publicznym transportem autobusowym, który po sprywatyzowaniu jeździ już tylko tam, gdzie mu się opłaca, a nie tam, gdzie chciałby się dostać pasażer. Ludzie niemający własnych samochodów albo środków na codzienne dojeżdżanie do pracy radzą sobie, korzystając z prywatnych busów. Jak czasem te podróże się kończą, pamiętamy z katastrofy pod Nowym Miastem. Stare, zdezelowane samochody, z pasażerami ściśniętymi jak sardynki, są symbolem bałaganu organizacyjnego i bezradności podróżnych tak samo jak zimowe wagony kolejowe. Przez dwie dekady bez większych protestów obserwowaliśmy, jak kurczyła się kolejowa sieć przewozów pasażerskich. Zamykano kolejne linie i stacje, bo się nie opłacały. Ludzie, którzy przy tych likwidowanych trasach mieszkają i pracują, znaleźli się w czarnej dziurze. Państwo, którego są obywatelami, miało dla nich tylko komunikat, że nie ma pieniędzy na takie fanaberie jak dowożenie ludzi do domu czy do pracy. To musiało się skończyć skandalem. Kolejne rządy działały doraźnie. Mało przejmując się tym, co będzie za parę lat. Perspektywę myślenia i działania określały daty wyborów. A wraz z nimi zmiany koncepcji i priorytetów. A przecież infrastrukturę buduje się przez dziesięciolecia, co wymaga ponadpartyjnej współpracy i kompetentnych fachowców, którzy długofalowe programy realizują niezależnie od tego, kto aktualnie rządzi. Nie można marginalizować roli państwa w tej sprawie, bo skutki będą żałosne. Mrzonki? W Polsce ciągle tak. Czy będziemy czekać, aż obecny system zupełnie się zawali? Najgroźniejsze i najczarniejsze scenariusze dotyczą wcale nie transportu, lecz sieci energetycznej. Wyeksploatowana i od lat nieodbudowywana sieć może się stać gigantycznym problemem. I co? Znowu będzie przerzucanie odpowiedzialności, wymądrzanie się i krokodyle łzy, tak jak nad losem pasażerów? Jakoś nie mogłem się doszukać w sejmowej debacie nad koleją propozycji zbudowania takiego systemu transportu publicznego, który faktycznie w centrum uwagi będzie miał interes i potrzeby pasażera. Wiem, że to wymaga czasu i ogromnych pieniędzy, ale też wiem, że bez tego nigdy nie będziemy normalnym krajem. Autostrady, do których prawie się modlimy, rozwiążą tylko część problemów bogatszych kierowców, którzy będą płacili drogo za jazdę od bramki kontrolnej do bramki. System pobierania opłat na polskich autostradach jest bezsensowny i prymitywny. Wiele też mówi o naszej mentalności. Potrafimy już budować najnowocześniejsze obiekty, ale potrafimy też organizacyjnie je sparaliżować. A kto odpowiada za sprawność państwa? Nie krasnoludki przecież. Kto powinien przedstawić kompletną koncepcję rozwiązania problemów transportu publicznego? Nie liberałowie przecież, którzy do końca by go sprywatyzowali. Mogłaby to zrobić lewica, ale jakoś nie może się oderwać od rynkowych dogmatów. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 02/2011, 2011

Kategorie: Felietony, Jerzy Domański