Jak ja zazdroszczę pisarzowi Jakubowi Żulczykowi – ma proces, bo napisał, że Duda jest debilem. Zdobył już nawet międzynarodową sławę, mówią o nim w zagranicznych mediach. Ja pisałem o wiele gorsze rzeczy o Dudzie. I nic. A przecież taka afera to dla literata świetna reklama, też promocja jego książek. Ale jest problem, Duda nie jest debilem. Dosyć sprawnie myśli. Z nim jest o wiele gorzej. To człowiek pozbawiony charakteru. I służy haniebnej sprawie niszczenia Polski przez PiS. Pisząc o nim, nie używam przed nazwiskiem tytułu prezydent, staram się, ale nie jestem w stanie. Coś jednak się stało w Polsce przez te kilka lat. Dzwoni Maja Komorowska. Martwi się, czy dożyje porażki PiS. Mówi, że udało się jej jeszcze zagrać przed lockdownem w „Szczęśliwych dniach” Becketta; byliśmy kiedyś na tej sztuce, gra ją od stu lat. Kochana, jak zawsze pełna troski o innych. Tak, ludzie nie chcą umierać, gdy rządzi PiS. Też bardzo chcę dożyć czasów, gdy szlag je trafi. Ale PiS to zaraza, nawet jak przegra, będą miliony ludzi zarażonych i chorych. Polska została zainfekowana, dlatego mamy teraz dwie zarazy. A covidowa epidemia nam tężeje. Ludzie znowu boczą się na siebie. Teraz starsi górą, bo już szczepieni, a młodsi zaczynają chorować coraz ciężej. „Pokonaliśmy koronawirusa!”, wołał triumfalnie miesiące temu premier Morawiecki, właściciel najdłuższego nosa w Polsce. A są ludzie, którzy kłamią, nie wierząc w swoje kłamstwa, i tacy, co kłamią, wierząc. On zdawał się należeć do tej pierwszej kategorii, teraz przeszedł do drugiej. Chronicznie załgani po jakimś czasie zaczynają wierzyć we własne kłamstwa. Piotr Pisula, przewodniczący Porozumienia Rezydentów, mówi: „Jeśli chcemy się przygotować na czwartą falę, bo na trzecią już jest za późno, zróbmy reformę ochrony zdrowia. Pracujemy w warunkach Trzeciego Świata. Środowiska medyczne od dawna domagają się zmian. Jeśli nie idziemy w tym kierunku, to należy się spodziewać katastrofy”. Coraz więcej znajomych choruje, na szczęście nikt ciężko. Ciekawe, że nikt tego nie zgłasza. Dlatego dane o liczbie dziennych zakażeń powinno się pomnożyć przez pięć. A to daje już „imponujące” wskaźniki. Sprawa Daniela Obajtka ma swoją dynamikę, ale nie ma wpływu na sondaże. Dlaczego? Dokonała się już polaryzacja naszego społeczeństwa, są dwie bańki informacyjne, liberalno-lewicowa i prawicowo-narodowa, między nimi nic. Żyjemy w osobnych światach, wrodzy sobie, łączymy się tylko na chwilę, oglądając skoki narciarskie i mecze piłkarskie. Kiepska pociecha, że podobnie jest w Stanach. Ja już nie mogę nawet na chwilę zajrzeć do TVP. Jakbym miał wejść do strefy radioaktywnie skażonej. Jak rzucę okiem na „Wiadomości”, po kilku sekundach mam odruchy wymiotne i uciekam. Ale tamta strona podobnie reaguje na „Fakty” TVN. Nawet jeśli sprawa Obajtka nie spowoduje przełomu, są to kolejne krople, które jakoś się przesączają do zwolenników PiS, tych mniej twardych, i drążą skałę. PiS chce stworzyć nowe elity i już widać, jakie one mają być. Postępuje upartyjnianie państwa. Po tasiemcu nieruchomości, a to nie koniec pasożyta, wyciąga się teraz z Obajtka krewnych i znajomych, których poutykał w Orlenie i w firmach pokrewnych. Nawet dyrektorów szpitali PiS wymienia na swoich. Kaczyński uwielbia miernych, nimi najłatwiej się manipuluje. I te jego zakochania, rzadkie, ale mocne, jak w Obajtku, w Morawieckim, w Przyłębskiej. Wpadłem na pomysł, by złożyć z wierszy i fotografii książkę „Album rodzinny”, wiersze mamy, ojca i własne. Może trochę to nieskromne, znając klasę poezji taty. Szukam wierszy, nie tylko rodzinnych, chociaż na takie szczególnie poluję, ojciec wiele pisał o mnie, gdy byłem dzieckiem. A mój synek Antoś jest tak często bohaterem moich wierszy i felietonów, że na pewno jest najbardziej opisanym dzieckiem w polskiej literaturze. Teraz nie wiedzieć kiedy Antoś stał się wyższy ode mnie o pół głowy i nie czyta książek. Może mu to minie. A czytając wiersze i je przepisując, jakbym rozmawiał z rodzicami. To przywilej posiadania rodziców pisarzy. Nie umierają do końca. Poeta Adam Zagajewski nie żyje. Kilka miesięcy temu, czyli jak przedwczoraj, siedziałem z nim w restauracji przy przemyskim rynku. I to spotkanie, słowa, jakie serdecznie wymienialiśmy, nagle nabrały wielkiej wagi. Spotkaliśmy się też w 1992 r. w Sztokholmie, zawiozłem go do pracowni malarza Piotra Krosnego i obaj zachwycaliśmy się