Krwawa propaganda

Krwawa propaganda

Bojownicy Państwa Islamskiego zdominowali media społecznościowe, przygotowując doskonale zrealizowane filmy Podczas czterech wojen toczących się w ostatnich 12 latach w Afganistanie, Iraku, Libii oraz Syrii obce państwa zdecydowały się na jawną bądź potajemną interwencję na terenach tych drastycznie podzielonych krajów. W każdym z tych przypadków zaangażowanie Zachodu jedynie pogłębiło istniejące różnice, popychając zwalczające się strony ku wojnie domowej. Na każdym z frontów trzon opozycji stanowili fanatyczni dżihadyści. Niezależnie od faktycznych powodów interwencji politycy każdorazowo twierdzili, że ich cele są humanitarne i służą wspieraniu ruchów społecznych walczących z tyranią i systemami totalitarnymi. Mimo zdecydowanych zwycięstw militarnych opozycja w żadnym z tych państw nie była w stanie zapewnić stabilności politycznej ani utrzymać władzy. Istnieją także inne podobieństwa łączące te cztery wojny: w odróżnieniu od większości konfliktów zbrojnych wszystkie one są w równej mierze także wojnami propagandowymi, toczącymi się w gazetach, programach telewizyjnych i radiowych, a dziennikarze odgrywają kluczową rolę. Podczas każdej wojny manipuluje się relacjami z wydarzeń, ale w trakcie tych czterech kampanii cały świat zewnętrzny wprowadzano w błąd nawet co do tego, kto zwyciężył, a kto został pokonany. W 2001 r. pojawiły się doniesienia, że siły talibów w Afganistanie zostały ostatecznie rozbite, choć doszło do zaledwie kilku starć. Dwa lata później Zachód uwierzył w zwycięstwo nad armią Saddama Husajna i jego elitarną Gwardią Republikańską, podczas gdy faktycznie iraccy żołnierze zostali zwolnieni i odesłani do domów. W 2011 r. często goszczący na ekranach telewizorów libijscy rebelianci, ostrzeliwujący pozycje wroga z karabinów maszynowych zamontowanych na ciężarówkach, odegrali tak naprawdę niewielką rolę w obaleniu Kaddafiego, którego reżim upadł na skutek amerykańskich nalotów. W TYM SAMYM CZASIE oraz rok później zagraniczni politycy i dziennikarze z butą oraz pewnością siebie wciąż przepowiadali nieuchronny upadek Asada. Wszystko to wyjaśnia, dlaczego tak wiele wydarzeń było zaskoczeniem dla Zachodu. Talibowie odrodzili się w 2006 r., ponieważ nie ponieśli aż tak dotkliwej klęski, jak sobie wyobrażano. W 2001 r. mogłem – nie bez lęku, ale bezpiecznie – pokonać drogę z Kabulu do Kandaharu. 10 lat później dotarłem jedynie do ostatniego posterunku policyjnego na południowych przedmieściach stolicy Afganistanu. Dwa lata temu we wszystkich hotelach Trypolisu roiło się od dziennikarzy relacjonujących triumf rebeliantów i upadek Kaddafiego. Ale władzy nad tym państwem nie przywrócono do dzisiaj. Latem 2013 r. z powodu przejęcia portów nad Morzem Śródziemnym przez zbuntowanych rebeliantów Libijczycy omal nie zaprzestali eksportu ropy naftowej. Premier Ali Zajdan oznajmił, że tankowce opanowane przez ekstremistów i wykorzystywane do sprzedaży ropy na czarnym rynku będą „atakowane z wody i powietrza”. Wkrótce zmuszono go do ucieczki z kraju. Międzynarodowe media w większości zignorowały szalejące w Libii bezprawie. Ich uwaga skupiła się na Syrii, a ostatnio również na Egipcie. Irak, w którym jeszcze kilka lat temu wiele redakcji otwierało swoje biura, także zniknął z mapy redakcyjnych zainteresowań, choć każdego miesiąca w wyniku zamachów bombowych nadal giną setki mieszkańców tego kraju. Po kilkudniowych opadach deszczu w styczniu przestała funkcjonować bagdadzka kanalizacja odbudowana ponoć kosztem 7 mld dol.: ulice zalała woda i ścieki sięgające po kolana. Wielu opozycyjnych bojowników w Syrii, którzy wcześniej z heroiczną odwagą bronili swoich społeczności, po przejęciu władzy w opanowanych przez rebeliantów enklawach zamieniło się w zwyczajnych bandytów i gangsterów. ALE TO NIE DZIENNIKARZE odpowiadają za błędne relacje z obserwowanych wydarzeń. Choć sami nieczęsto używają tego określenia, termin „korespondent wojenny” pomaga wyjaśnić, skąd biorą się przekłamania. Odsuwając na bok szowinistyczne podteksty, określenie to sugeruje, że wojnę można opisać, skupiając się na działaniach militarnych. Tymczasem wojnom asymetrycznym lub partyzanckim towarzyszą gwałtowne ruchy polityczne, a dziwny, przerywany i podejmowany na nowo konflikt zbrojny, sprowokowany wydarzeniami z 11 września, jest tego najlepszym przykładem. Nie oznacza to oczywiście, że starcia na polach bitew nie mają żadnego znaczenia, trzeba jednak wiedzieć, jak je interpretować. W 2003 r. telewizje na całym świecie pokazywały kolumny irackich czołgów zniszczonych przez amerykańskie samoloty na autostradzie na północ od Bagdadu. Gdyby nie pustynne krajobrazy, można by uwierzyć, że widzimy niemiecką armię pokonaną w Normandii w 1944 r. Kiedy jednak zajrzałem do wnętrza kilku z tych czołgów,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2015, 22/2015

Kategorie: Świat