Czy globalna gospodarka się załamie? Zastanawia się nad tym hamburski tygodnik „Der Spiegel” Wszyscy czują, że najbliższa przyszłość nie będzie różowa, że po ataku na World Trade Center świat zmienił się w sposób dramatyczny. Uczucia w USA, w Argentynie, w Japonii, Francji czy w Niemczech są takie same. Ludzie martwią się, odczuwają nadzwyczajną sytuację i mroczne zagrożenie, pojawiające się wraz z wiadomościami. Zagrożenie, które także ich osobiście może dosięgnąć. I wszystkich łączy jedno – strach. Strach, który paraliżuje zwłaszcza gospodarkę. Ten, kto w ostatnich dniach czytał międzynarodowe pisma ekonomiczne, jak „Financial Times”, czy „Wall Street Journal”, poznawał tylko hiobowe wieści – spadek kursów akcji, zbiorowe zwolnienia, załamanie się zysków i zbliżające się plajty przedsiębiorstw. Kryzys uderzył najpierw w linie lotnicze, potem jednak objął także inne gałęzie gospodarki. W epoce globalnej ekonomii także depresje przemieszczają się i potęgują tak szybko, jak komputerowy wirus. Te psychologiczne skutki zamachów nie oszczędziły żadnego kraju na Ziemi. Argentyna znalazła się w obliczu bankructwa. Rząd Japonii niemal każdego dnia publikuje dane budzące przerażenie: oto tylko we wrześniu nadwyżka eksportowa zmniejszyła się o 18%. Prawie wszystkie koncerny elektroniczne, jak Sony, NEC i Toshiba przynoszą już tylko straty. Od 11 września Wielka Brytania utraciła 40 tysięcy miejsc pracy. Na londyńskim Westendzie nie ma już musicali „Miss Saigon” i „Czarownice z Easwick”. Amerykańscy turyści nie przyjeżdżają, trzeba było więc odwołać spektakle. We Włoszech projektanci mody przeżywają kryzys tożsamości: „Jak mamy projektować suknie, będące symbolem frywolności i zarazem nadać temu wszystkiemu jakiś sens?”, skarży się kreator Valentino. Straty ekonomiczne spowodowane zamachem z 11 września nie są wysokie. Tym niemniej spowodowały one trzęsienie ziemi wśród konsumentów i reakcję szokową koncernów. Nawet wśród zazwyczaj optymistycznych Amerykanów zaczęło się „oszczędzanie ze strachu”. Pieniądz nigdy nie był taki tani jak obecnie, ale ludzie nie chcą go wydawać. Nikt nie potrafi dać odpowiedzi na pytania: czy nadchodzą pierwsze sygnały kryzysu światowego, a może globalna gospodarka po kilku trudnych miesiącach znów zacznie się rozwijać? Światowa ekonomia przeżywała kłopoty już wcześniej. Rozdęty do granic możliwości balon New Economy i przedsiębiorstw internetowych pękł z hukiem wiosną 2000 roku. Wielkie koncerny telekomunikacyjne, pragnąc uzyskać licencję na technologie UMTS, obarczyły się wielomiliardowym zadłużeniem. Dla licznych firm zamachy z 11 września stały się wymarzonym pretekstem do przeprowadzenia dawno planowanych zmian. Niemiecki psycholog gospodarczy Günter Wieswede twierdzi: „Wraz z Osamą bin Ladenem znaleziono polityczny czarny charakter na skalę światową, który można obciążyć odpowiedzialnością za wszystko – od skracania czasu pracy po masowe zwolnienia”. Możliwe są trzy scenariusze rozwoju globalnej gospodarki. Stanowiący znaczącą mniejszość niepoprawni optymiści twierdzą, że niedługo wszystko wróci do normy. Ich wizja rozwoju ma kształt litery „V” – wzrost nastąpi równie szybko, co upadek, przy czym gospodarka osiągnęła dno 11 września. Optymiści są zdania, że z ekonomicznego punktu widzenia, terror ma pozytywne skutki – banki centralne energicznie obniżają stopy procentowe. Stany Zjednoczone poprzez obniżki podatków i inne działania państwa próbują nakręcić koniunkturę. Za ich przykładem idą inne kraje od Francji po Malezję. Już wkrótce może to zaowocować nowym wzrostem. Jednak o wiele większy jest obóz pesymistów. Opisują oni upadek i rozwój jako literę „U”, przy czym faza pośrednia między tymi procesami, czyli stagnacja, może trwać bardzo długo. „Sytuacja jeszcze istotnie pogorszy się, zanim zacznie się polepszać”, ostrzega William Lissenden, główny ekonomista amerykańskiego banku inwestycyjnego Conesco Capital Management. Nie wiadomo bowiem, jakie niebezpieczeństwa niesie ze sobą eskalacja wojny w Afganistanie. Co będzie, jeśli Stany Zjednoczone zaatakują Irak lub też zaopatrzenie Zachodu w ropę zostanie zagrożone w inny sposób? Dotychczas wszystkie prognozy koniunktury przewidywały cenę ropy w wysokości 25 dolarów za baryłkę. Jeśli jednak cena sięgnie 40 dolarów, światowa recesja stanie się nieunikniona. Prognozy zakładały też, że w USA
Tagi:
Marek Karolkiewicz