Już czas, by koszty globalnej zimy finansowej ponieśli ci, którzy ją wywołali, a jednocześnie najwięcej na niej zarobili To nie ludzie najmniej zarabiający spowodowali światowy kryzys. Ten kryzys to dzieło finansowych spekulantów, szalonego liberalizmu, chciwości najbogatszych. Dlaczego więc koszty wychodzenia z finansowej i gospodarczej zapaści ma ponosić szary obywatel? Taka dyskusja toczy się dziś na świecie. Ale nie w Polsce, bo w Polsce władzę sprawuje prawica. Najwyższa więc pora przebić się przez mur milczenia. I odpowiedzieć na kluczowe pytanie: kto ma zapłacić za kryzys, za przywrócenie normalności? Zwykli zjadacze chleba, ci, którzy ledwo wiążą koniec z końcem, czy finansowi spekulanci i bogacze? Europejska lewica zna odpowiedź. I wskazuje, skąd wziąć pieniądze na naprawę gospodarki. Kryminalne zagadki Wall Street Podatek od transakcji finansowych jeszcze kilka lat temu był uznawany za dyżurny postulat alterglobalistów i radykałów. Dzisiaj projekt przechodzi ze świata marzeń do rzeczywistości. Niedawno 11 państw Unii Europejskiej, reprezentujących dwie trzecie unijnego PKB, zdecydowało się na wprowadzenie podatku od transakcji finansowych. Co wydarzyło się w tym czasie? Wybuchł gigantyczny kryzys finansowy. Wpędził on światową gospodarkę w perturbacje, z których nie możemy wyjść do dzisiaj. Kryzys trwa już piąty rok. Jeśli sięgnąć do analogii historycznych, to w tym momencie wielkiego kryzysu gospodarka już wychodziła na prostą… W oczach opinii publicznej winni takiego stanu rzeczy są finansiści, inwestorzy giełdowi, nazywani dzisiaj po prostu spekulantami. Ten świat opisał w bestsellerowej książce „Wielki szort” Michael Lewis, dziennikarz gospodarczy, znający wielkie korporacje od podszewki. Lewis stwierdza bez ogródek: „Granica między hazardem a inwestycją jest sztuczna i cienka. (…) Może najlepsza definicja »inwestycji« będzie następująca: hazard z szansami po stronie inwestora. Ludzie sprzedający papiery hipoteczne subprime uprawiali hazard, mając szanse po swojej stronie. Ludzie je kupujący – praktycznie cały system finansowy – mieli szanse przeciw sobie. (…) Prezesi wszystkich głównych firm Wall Street też obstawili błędnie. Wszyscy bez wyjątku albo doprowadzili swoje firmy do bankructwa, albo uratowali się od bankructwa dzięki interwencji rządu Stanów Zjednoczonych. Wszyscy też się wzbogacili”. Takie reguły gry muszą budzić wściekłość obywateli, od lat słyszących o zaciskaniu pasa, o kolejnych wyrzeczeniach. Koszty wychodzenia z kryzysu zostały przerzucone na tych, którzy nie odpowiadają za jego wybuch. Od alterglobalizmu do Komisji Europejskiej Pomysłem na sprawiedliwsze rozłożenie kosztów wychodzenia z kryzysu jest właśnie wprowadzenie podatku od transakcji finansowych. I jednocześnie prewencyjne postawienie tamy spekulacjom, które mogą powodować w przyszłości powstawanie kolejnych baniek i kolejnych kryzysów. W maju 2012 r. dzięki staraniom socjalistów Parlament Europejski poparł wprowadzenie podatku od transakcji finansowych. Europarlament zaakceptował stawki zaproponowane przez Komisję Europejską: 0,1% dla akcji i obligacji, 0,01% dla instrumentów pochodnych oraz zwolnienie z podatku funduszy emerytalnych. Nowy podatek zapewniłby gigantyczne przychody do budżetu Unii Europejskiej. Pierwsze ekspertyzy Partii Europejskich Socjalistów mówiły nawet o 200 mld euro rocznie. Po wykruszeniu się pewnej liczby państw i kompromisowym złagodzeniu projektu można mówić o kilkudziesięciu miliardach euro rocznie. Na wzmocnioną współpracę zdecydowało się doborowe grono państw, z Niemcami, Francją, Włochami i Hiszpanią na czele. Podatek od transakcji finansowych chcą wprowadzić ponadto Estonia, Grecja, Słowacja, Belgia, Austria, Portugalia i Słowenia. Niestety, polski rząd postanowił stać z boku. Mamy obsesję na punkcie Europy dwóch prędkości i zamykania nam drzwi przed nosem. Gdy jednak jesteśmy zapraszani do europejskiego pociągu pierwszej prędkości, zostajemy na peronie. A przecież polski system finansowy jest stosunkowo niewielki, koszt biletu byłby zatem niski, korzyści zaś bardzo duże. Historyczna lekcja Podatek od transakcji finansowych to niejedyny sposób na zdjęcie kosztów wychodzenia z kryzysu z barków zwykłych obywateli. Potrzebna jest także poważna reforma podatku PIT. W polityce gospodarczej popularność poszczególnych doktryn przypomina sinusoidę. Aż do wybuchu wielkiego kryzysu gospodarczego w roku 1929 dominowała liberalna doktryna niewidzialnej ręki rynku, wiara w samoregulujący się rynek, który zapewnia najszybszy wzrost gospodarczy. Ta wiara załamała się wraz z krachem nowojorskiej giełdy i zderzeniem z brukiem inwestorów wyskakujących z okien swoich apartamentów. Efektem tego przełomu
Tagi:
Krzysztof Gawkowski