W ciągu niewielu lat zwalczono analfabetyzm i wyrobiono u ludzi taki szlachetny snobizm, że wypada czytać i mieć książki w domu Józef Hen – pisarz, scenarzysta, pamiętnikarz, dramaturg, reżyser Czytelnicy przychodzą na pańskie spotkania autorskie? – Sale na ogół są pełne, bywa, że trzeba dostawiać krzesła. W wydanym w 2009 r. „Dzienniku na nowy wiek” opisał pan podróż na drugi koniec Polski na spotkanie z czytelnikami w księgarni. W jej witrynie przechodniów kusiły pańskie książki, ale chętnych do bezpośredniego kontaktu z autorem brakowało. – To było w Wejherowie, przyszło pięć osób. Zapamiętałem też obrazek z targów książki, jeszcze w Pałacu Kultury: wybitny polski pisarz Józef Hen rozmawia przy stoisku z panią z wydawnictwa, tymczasem obok kłębi się tłum wokół znanego z telewizji celebryty… – Nie mam problemu z podobnymi sytuacjami, zahartowałem się, bo przez lata prawie o mnie nie pisano. Powieść „Nikt nie woła” czekała na wydanie 33 lata. Także po 1989 r. nie byłem rozpieszczany. Nie chcę się skarżyć, ale dwie moje ważne książki – „Błazen – wielki mąż” o Tadeuszu Boyu-Żeleńskim i „Mój przyjaciel król” o Stanisławie Auguście Poniatowskim – nie znalazły się nawet w finale nagrody Nike. Wielkim miłośnikiem obu tych książek był Tadeusz Różewicz. To lepsze od nagrody. Drugie dno Trzeba literackiego Oscara, by zagwarantować sobie tłumy na spotkaniach? – Ja mam swoich czytelników, oni rozumieją, co piszę. Wtedy w Wejherowie to był po prostu pech. Dwa lata później w czasie serii spotkań autorskich zorganizowanych przez pana Krystiana Nehrebeckiego znowu byłem w tej samej księgarni. Przyszło – poza sezonem turystycznym – ponad 20 osób, a panie pracujące w księgarni powiedziały, że wszystkie moje książki sprzedadzą się, gdy przyjadą letnicy. Największe wrażenie z tamtego objazdu wywarło na mnie spotkanie autorskie w Bibliotece Głównej Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni – salę wypełniały po brzegi panie, żony marynarzy… Jak pan jest odbierany? – Stałem się, dość nieoczekiwanie dla samego siebie, pisarzem elitarnym. Przez wiele lat moje książki były przeznaczone dla tzw. masowego odbiorcy. Nie słyszałem skarg, że trudno mnie czytać. Mimo to czytelnicy i pewni krytycy wiedzieli, że w moim pisaniu jest zawarta jakaś głębsza refleksja, drugie dno. Tak było z opowiadaniem „Bokser i śmierć” (zekranizowaną w 1962 r. przez filmowców czechosłowackich opowieścią o zawodowym bokserze, który uniknął śmierci, bo miał szczęście zostać sparingpartnerem komendanta obozu koncentracyjnego – przyp. red.). Ono miało najwięcej tłumaczeń spośród moich utworów. Pamiętam, że zachwycał się nim prof. Leon Kieres, prawnik, ale chwaliły także pisma sportowe, które podkreślały, że wreszcie ktoś fachowo napisał o boksie. (Kilka minut później do stolika w kawiarni hotelu Sheraton, przy którym toczyła się rozmowa, podszedł Jacek Gmoch, były selekcjoner piłkarskiej reprezentacji Polski. Zwracając się do Józefa Hena, powiedział: „Chciałem podziękować za te wszystkie pańskie recenzje, za miłość do piłki nożnej. Pan był jednym z pierwszych pisarzy, jeśli w ogóle nie pierwszym, dla którego piłka była czytelna”). Zatrzymane w kadrze Temu wizerunkowi pisarza popularnego sprzyjały filmy oparte na pana scenariuszach. – Lubiłem włoskie filmy nowelowe: Rosselliniego, Blasettiego, u którego grali De Sica i młody Mastroianni. Zdarzyło się, że szefowie zespołu „Kadr” – Jerzy Kawalerowicz, Tadeusz Konwicki i Ludwik Hager – zwrócili się do mnie: „Daj nam coś”. Przyniosłem im kilka opowiadań: „Macie w nich film”. Po dwóch tygodniach – byłem akurat w Oborach (pałacu, w którym znajdował się Dom Pracy Twórczej Związku Literatów Polskich – przyp. red.) – przyjechał do mnie Tadek Konwicki z jakimś bladym chłopcem. „To on będzie robił”, zakomunikował. Tym chłopcem okazał się Kazimierz Kutz, a jego debiutancki film na podstawie mojego scenariusza, „Krzyż Walecznych”, dostał nagrodę dla najlepszego filmu roku 1959. W grudniu zeszłego roku został pan laureatem Nagrody Specjalnej Stowarzyszenia Filmowców Polskich za szczególne zasługi dla kinematografii. – Cieszę się, że filmy oparte na moich scenariuszach są wciąż pokazywane w telewizji. Miałem satysfakcję z niedawnej emisji w TVP Kultura „Dwóch żeber Adama”. W końcu mężczyzna mieszkający w małym miasteczku z dwiema żonami odbiega zasadniczo