W komisjach śledczych i prokuraturach rozliczanie Kaczyńskiego i Ziobry utknęło. Ale to nie znaczy, że na zawsze Wywinie się Ziobro czy się nie wywinie? Niedługo będą mijać dwa lata, odkąd Platforma przejęła władzę. Wybory 2007 odbywały się w rozdygotanym kraju, wstrząsanym skandalami godnymi Trzeciego Świata. Premier oskarżał wicepremiera o łapownictwo, aresztowano ministra spraw wewnętrznych, rzucano najcięższe oskarżenia. Platforma obiecywała, że te wszystkie sprawy wyjaśni. Że dowiemy się, czy akcja CBA w Ministerstwie Rolnictwa była prowokacją, czy też prawidłowym działaniem. Że poznamy okoliczności śmierci Barbary Blidy. I że na światło dzienne wyciągnięty zostanie cały mechanizm działania państwa PiS, w którym służby specjalne i prokuratura wprzęgnięte zostały do walki z przeciwnikami politycznymi, których kryminalizowano. Niektórzy mieli też nadzieję na ukaranie inspiratorów tej polityki. Co z tego zostało do dzisiaj? PiS i PiS-owskie media chciałyby, żeby nie zostało nic. „Żałosny plon sejmowych śledztw”, „Nie było afery z podsłuchami” – to tytuły z „Rzeczpospolitej”, „Klęska nagonki” – to z kolei „Gazeta Polska”. Kilka umorzeń trzeciorzędnych śledztw, buksowanie komisji śledczych – to wystarczyło, by partia ta zaczęła trąbić, że była niewinna, szczerze demokratyczna, a wszystkie oskarżenia wobec niej to wymysł wrogów. PiS i PiS-owskim dziennikarzom nie ma co się dziwić – jedni walczą o polityczne życie, drudzy – o zawodowe. Ale dlaczego Platformie rozliczanie PiS idzie tak nieudolnie? Czy to przypadek, czy celowy zamysł? Czy można wierzyć PiS, gdy woła, że nic mu nie udowodniono? Co zostało z PiS-owskich oskarżeń? Odwróćmy to pytanie: a co udowodniło PiS? Partia ta zbudowała w swojej propagandzie obraz przedstawiający politycznych przeciwników jako ludzi z gruntu złych, skryminalizowanych, a Polskę jako kraj rozkradany. Mechanizm był prosty – najpierw mieliśmy jakiś przeciek, oparty na strzępie jakiegoś donosu, potem moralne uniesienie polityków PiS, potem do akcji wkraczały PiS-owskie media, które odgrywały rolę prokuratora i sędziego w jednym. Takie „drobiazgi” jak prokuratorskie śledztwo, nie mówiąc już o rozprawie sądowej, następowały później i w zasadzie były już tylko zbędną czynnością. Tymczasem i na poziomie prokuratur, i na poziomie sądów PiS-owskie oskarżenia okazywały się wyssanymi z palca donosami. Politycy SLD mieli posiadać w Szwajcarii konta, na które kierowano prowizje z różnych nielegalnych transakcji. Okazało się, że kont nie ma. WSI miała być organizacją przestępczą. To przecież był oficjalny powód rozwiązania tych służb. Gdzie jest wyrok w jakiejkolwiek sprawie? Przeciwko Zbigniewowi Siemiątkowskiemu, byłemu szefowi Agencji Wywiadu, toczyły się cztery postępowania prokuratorskie, miał też sprawę sądową. I co? I nic. W sprawie Jana Widackiego, którego na podstawie zeznań gangstera oskarżano o składanie fałszywych zeznań, mamy zwrot o 180 stopni. Teraz on, na sali sądowej, ściga swoich oskarżycieli. Kaczyńscy i ich podwładni opowiadali, że Polską rządzi „układ” – polityków, agentów służb specjalnych i gangsterów. PiS tropiło go przez dwa lata, i okazało się, że nie wytropiło nic. Ofiarą szukania „układu” na siłę stała się, niestety, Barbara Blida. Oskarżano ją na podstawie zeznań złożonych przez niewiarygodnego świadka, których żadne inne źródła nie potwierdzały. Dziś wiadomo, że oskarżano bezpodstawnie. Barbara Blida, gdyby żyła, byłaby przepraszana i rehabilitowana. Hasłami wytrychami czasów PiS była walka z „mafią paliwową” i „mafią węglową”. Nic z tego nie wyszło. Co więcej – zarówno prowadzący śledztwo, jak i przesłuchiwani dziś oficjalnie mówią do protokołów, że namawiano ich, by w swych zeznaniach obciążali polityków SLD. Kwaśniewskiego, Millera, Janika… W zamian za zwolnienie z aresztu. Mówią to uczestnicy afery paliwowej, mówi oskarżony w aferze gruntowej Piotr Ryba. Afera gruntowa, która ostatecznie wysadziła w powietrze rząd Jarosława Kaczyńskiego, to był przecież wielki akt oskarżenia przeciwko Andrzejowi Lepperowi. To on miał dostać łapówkę. Tak mówiło PiS, tylko że na potwierdzenie tych słów nie ma żadnego dowodu. Z aferą gruntową łączy się sprawa hotelu Marriott, w którym ówczesny szef MSW Janusz Kaczmarek miał ostrzegać o planowanej przeciwko Lepperowi akcji Ryszarda Krauzego. To zastępca Ziobry, prokurator Engelking, pokazywał podczas słynnej konferencji multimedialnej. Dziś, gdy kurz opadł, można tylko pytać, czy Kaczmarek, jeżeli chciał ostrzegać Leppera, musiał sięgać do tak dziwnych manewrów, skoro widywał się z nim przynajmniej raz w tygodniu na posiedzeniu rządu, a poza tym
Tagi:
Robert Walenciak