Janina Paradowska, publicystka tygodnika „Polityka” Największy wpływ na wszystko ma premier. Rosną też w sposób umiarkowany wpływy prezydenta RP. Z osób, które nie pełnią ważnych funkcji, a jednak mają spore możliwości oddziaływania, wypada wymienić Jana Krzysztofa Bieleckiego, który jest najbliższym współpracownikiem premiera i jest przez niego obdarzony największym zaufaniem. Myślę, że bardziej od oddziaływania konkretnych osób obserwuje się rosnący wpływ pewnych instytucji, zwłaszcza mediów elektronicznych, dlatego że to one mogą stworzyć sytuacje, którym władza nie jest zdolna się przeciwstawić. Przykładem jest kwestia przystąpienia Polski do umowy ACTA, niesłychanie wyolbrzymiona przez media, która przeistoczyła się w lawinę protestów internautów. Żadna siła polityczna nie mogła tutaj się przeciwstawić telewizji i kanałom radia informacyjnego. Powie ktoś: w mediach też są ludzie, kierują nimi właściciele, ale tutaj zadziałał jednak sam system mediów nastawionych na wysoką oglądalność. On wykreował zdarzenia, wyraźnie rozdmuchując konkretne newsy, podgrzewając atmosferę i uzyskując przez to wpływ na to, co się dzieje. Do osób mających znaczny wpływ zaliczyć trzeba ministra finansów Jacka Rostowskiego, którego pozycja wyraźnie wzrosła, czego dowodzi wynik – 4,3% wzrostu gospodarczego. W sumie najważniejszy jest tercet: Tusk, Rostowski, Sikorski – oni teraz mają najwięcej do powiedzenia. Nie wiem natomiast, czy są jeszcze u nas jakieś wpływowe autorytety moralne. One mają raczej znaczenie sezonowe, od przypadku do przypadku. Łatwiej chyba wskazać tych, którzy wpływy tracą, niż tych, którym zwyżkuje. Wpływy w partiach opierają się na jednoosobowym przywództwie i tutaj na pewno Jarosław Kaczyński czasami wyznacza pole bitwy smoleńskiej do rozgrywek politycznych. O wiele mniejszy wpływ ma Janusz Palikot. On jedynie próbuje zaistnieć, ale realnego wpływu nie ma i poza wyborami wszystko przegrywa. Kościół też traci wpływy. Silna jest tylko pozycja mediów, które w o wiele większym stopniu nadają rytm opozycyjnym wydarzeniom i podkreślają słabość realnej opozycji politycznej. Łukasz Perzyna, publicysta i komentator kanału Polityczni.pl Bilansując ubiegły rok, wypada zacząć od „stworzenia podziemnego”. Socjolog Barbara Fedyszak-Radziejowska stwierdziła bowiem, że w otoczeniu Jarosława Kaczyńskiego grasuje kret, który uniemożliwia wygrywanie wyborów, już szósty raz z rzędu. Oczywiście pod każdą szerokością geograficzną zdarzają się osoby z doktoratami i cechą aberracji, ale w PiS ta wiadomość została potraktowana z pełną powagą. Przeciwnicy Adama Lipińskiego stwierdzili, że to właśnie on jest kretem, i Jarosław Kaczyński musiał dementować, że to jednak nie Lipiński. Mówiąc poważniej, po wyborach w większości rządowej i sejmowej uformował się nowy porządek i wiele osób dotychczas uchodzących za wpływowe straciło w nowej kadencji taką pozycję. Przykładem jest Grzegorz Schetyna, w poprzedniej kadencji główny rozgrywający po Donaldzie Tusku. Kiedyś mówiono, że Tusk nie ma głowy do spraw personalnych, że jest wizjonerem. Tymczasem po wyborach Schetyna nie tylko nie został marszałkiem Sejmu ani ministrem spraw wewnętrznych, o co zdaje się zabiegał, ale otrzymał komisję na tyle skromną, że premier publicznie go wykpiwa, niby nie pamiętając, jak ta komisja się nazywa. Odwołano też kolejną zmianę władz w spółkach energetycznych i „ludzi Schetyny” w resortach siłowych, w tym w policji, które są jądrem władzy. W przypadku tego polityka strzałkę można skierować w dół, choć jest on młodszy od Tuska. Ale są jeszcze młodsi, np. Sławomir Nowak, i mielibyśmy kłopot, jak ustawić strzałkę. Nowak miał już wpływ na Donalda Tuska, potem na Schetynę, a ostatnio na Bronisława Komorowskiego. Teraz otrzymał bardzo trudny resort infrastruktury. Jeśli sobie z nim poradzi, a już widać, że radzi sobie z koleją, gdzie jednak nie doszło do armagedonu, to jest na tyle młody, że może być nawet kandydatem na premiera po Tusku. Do innych postaci, których wpływ wykracza poza pełnione funkcje, należy Andrzej Halicki. Mimo że jest uważany za kogoś z kręgu Schetyny, nie widać spadku jego znaczenia. Stworzył własną sieć, ma znakomite kontakty z dziennikarzami i duże umiejętności marketingowe. W PiS natomiast jest Marek Suski, który zna się na strukturach i potrafi je budować. Nie bawi się w ideologa, ale zajmuje pozycję wyższą od realnie pełnionej funkcji odpowiadającego za dyscyplinę. W SDL z chwilą, gdy na stanowisko powrócił Leszek Miller, przewartościowały się kręgi decyzyjne, ale fakt, że także występuje tutaj Grzegorz Napieralski, świadczy, że SLD zerwał
Tagi:
Bronisław Tumiłowicz