Kto z kim i dlaczego
Kuchnia polska Wiemy już mniej więcej wszystko, co wynika z wyborów samorządowych. A więc to, że Polacy – całkiem niesłusznie – nie bardzo wierzą w tę formę demokracji, o czym świadczy niska frekwencja wyborcza. A także że nie bardzo jeszcze umiemy odróżniać politykę samorządową od polityki parlamentarnej i partyjnej, o czym świadczą zarówno dosyć słabe wyniki lokalnych, ponadpartyjnych komitetów wyborczych, jak i brak klarownych programów samorządowych ze strony partii politycznych, które wybory te potraktowały jako sparing przed referendum unijnym i wyborami 2005 r. Wiemy już wreszcie całkiem dokładnie, że w wyborach tych, mierzonych miarą partyjną, mniej lub bardziej straciły partie środka, z SLD włącznie, a zyskały partie skrajne: Samoobrona i Liga Polskich Rodzin. Z tą wiedzą wchodzimy w akt drugi, którym jest tworzenie lokalnych koalicji w samorządach, radach i sejmikach. I tutaj właśnie rysuje się kilka ciekawych pytań, o których warto porozmawiać. Dramatyzmu owemu drugiemu aktowi przydał demonstracyjny gest Tadeusza Mazowieckiego, założyciela Unii Wolności i pierwszego niekomunistycznego premiera Polski, który opuścił swą partię właśnie z racji zawieranych przez nią sojuszy powyborczych – a to z koalicją SLD-UP, z której list kandydowali, jak się okazało, także unici, a to wręcz z Samoobroną. Jesteśmy narodem sentymentalnym, odejście zasłużonego polityka i szlachetnego człowieka zawsze robi wrażenie, gotowi jesteśmy nawet zapomnieć, że to przecież za jego rządów w państwie prof. Balcerowicz rozpoczął swoją „terapię szokową”, której koszty ponosimy do dzisiaj. Problem sojuszy jednak, postawiony dramatycznie przez Mazowieckiego, nurtuje także inne partie, w tym SLD, którego lubelski sojusz z Samoobroną stał się powodem licznych komentarzy. Pytanie więc brzmi: wzdłuż jakiej naprawdę linii przebiega dziś w Polsce podział polityczny? I na ile podziały polityczne przebiegające „na górze”, to znaczy przede wszystkim w Sejmie, są identyczne z podziałami „na dole”, w gminach, powiatach i sejmikach wojewódzkich? Zacznijmy od drugiego pytania. Otóż nie są i nie muszą być identyczne. W Sejmie Samoobrona uznana została za siłę anarchiczną, jej spektakularne demonstracje z blokowaniem mównicy i przemawianiem przez własne megafony (aczkolwiek naprawdę nieodbiegające tak daleko od historycznych tradycji polskiego parlamentaryzmu) napiętnowano jako warcholstwo. Ale nie oznacza to wcale, że podobne praktyki muszą się przenosić do sejmików, gmin i powiatów. W Sejmie Samoobrona jest opozycją, która w teatralny sposób zwraca uwagę na swoje istnienie, w radach zaś ma okazję naprawdę rządzić, a więc załatwiać konkretne sprawy, których nie załatwi krzykactwo. Dlatego też większość już chyba lokalnych komitetów SLD-UP aprioryczne wykluczanie Samoobrony uznało za błąd i o koalicjach takich słyszymy coraz częściej. Pozostaje więc pytanie pierwsze: gdzie naprawdę przebiega dzisiaj linia podziału? Mówi się często: między „populizmem” a demokracją. Tyle że termin „populizm” ma u nas sens nader rozciągliwy. Do jednej torby z „populizmem” wrzuca się na przykład Samoobronę i Ligę Polskich Rodzin, która jest skrajną, dewocyjną prawicą, optuje za państwem wyznaniowym i ksenofobicznym, podczas gdy „populizm” Samoobrony ma raczej cechy postkomunistyczne, egalitarne, będące postawą warstw skrzywdzonych przez transformację ustrojową. Ktoś słusznie napisał, że także w skali europejskiej nastroje, które wynoszą dzisiejszy „populizm”, w tym Samoobronę, kiedyś dyskontowały partie komunistyczne i socjalistyczne. „Populizm” LPR jest natomiast jednoznacznie endecki, jej demagogia społeczna jest fałszywa, pachnie kruchtą. A więc ten podział jest krzywy. Drugą linią podziału, tym razem mocno akcentowaną, jest „europejskość”. Uważa się, że zasadniczy podział nie do przekroczenia dzieli zwolenników integracji unijnej od jej przeciwników. Wygląda to sensownie, ale rzeczywistość wnosi tu liczne poprawki, na przykład w postaci POPiS, gdzie Platforma jest twardą partią proeuropejską, a PiS za możliwość rządzenia, także z poparciem Ligi, gotowe jest sprzedać Europę z przyległościami. A w prounijnym rządzie Millera zasiada PSL, w którym opcja antyunijna jest całkiem silna. A więc znów tu coś nie pasuje. Co? Otóż myślę, że ów zgrzyt pojawia się wówczas, gdy do opcji „europejskiej”, unijnej, przykleja się zbyt wiele kryteriów, nazwijmy je tak, estetycznych, a zbyt mało kategorii społecznych. Po cichu podejrzewam, że właśnie owe kategorie „estetyczne” pobrzmiewają też w demonstracji Tadeusza Mazowieckiego. Rzecz w tym, że dążenie do Unii Europejskiej przyjmuje się w opinii publicznej jako dążenie elit, inteligencji, „Europejczyków”, lekko zbrzydzonych prymitywnymi żądaniami „chamów”, bezrobotnych,