Najchętniej jemy je samotnie, w lipcu, na patyku i o smaku śmietankowym Mężczyzna uzależniony od pogody jest na pewno producentem lodów. Marcin Snopkowski, prezes Algidy, kończy dzień prognozą pogody, a zaczyna od uważnej lustracji nieba. Jednak podkreśla, że nie ma obsesji, a w pochmurny dzień obmyśla strategię na upał. Robert Główka, główny technolog u Bliklego jest jakiś radośniejszy w słoneczne dni, ale kiedy pada deszcz, potrafi się pocieszyć, że praliny też wychodzą mu świetnie. Juliusz de Marco z sopockiego Milano od czasu, gdy odziedziczył firmę, przestał kochać sztormowe morze. Zapowiada ono mniejszy zysk. Jerzy Perzyna z podwarszawskiego Duetu zaczyna lekceważyć pogodę. Uważa, że kapryśne miesiące już mu zabrały część zysku. Nie przywróci ich nawet temperatura jak na Saharze. Polscy lodziarze. Wszyscy zapewniają, że lubią lody, a produkują tylko to, co im samym smakuje. Proste. Producenci lodów dzielą się na potentatów (pierwsza jest Algida mająca jedną czwartą rynku), dinozaury, elitę i ciułaczy, przez potentatów zwanych garażowymi wytwórcami. Wszyscy – od wielkich po małych – z rozrzewnieniem wspominają początek lat 90., gdy wyposzczony Polak zjadł każdą zimną kulkę. Wtedy rozkwitł biznes Zofii Antolak, która w Warszawie reprezentuje cukiernictwo rodzinne. Jej firma to dinozaur, bo większość dzisiejszych lodziarni sprzedaje „brane w komis” wyroby potentatów. Cały ich biznes to pilnowanie lodówki z logo firmy. – Uważam, że w porządnej cukierni powinny być lody własnej produkcji – argumentuje Zofia Antolak. – Tak żeby klient miał wybór. Również Zbigniew Grycan, twórca Zielonej Budki, dziś szef Rady Nadzorczej Enterprise Investors, które wchłonęło swojską budkę, najczulej wspomina początek transformacji, gdy każdy chciał się nasłodzić do syta. Jednak uważa, że nie ma złych czasów dla lodów. W końcu Zielona Budka powstała w 1947 r. i była czymś w rodzaju kurnika pomalowanego właśnie na zielono. Okazało się, że w zbombardowanej Warszawie ludzie ustawiali się w kolejce. Zapewne i teraz, gdy gorzej im się powodzi, uznają, że lody to ta odrobina luksusu, która im się należy. Zimna wojna trwa Polskie firmy trzymają się dzielnie. Osiem lat temu było 850 producentów zatrudniających powyżej 10 osób, dziś jest ich 600. Jednak ta liczba zapewne się utrzyma, bo „garażowi” są uparci. Badacze rynku twierdzą, że nie należy się spodziewać gwałtownego skoku spożycia. Lody nadal najczęściej liżemy w pojedynkę. W supermarketach sprzedaje się niewiele, odwrotnie niż w zachodniej Europie. – Tort do podziału będzie ten sam, zmieni się tylko liczba firm – prognozuje Marcin Snopkowski. – Będą się łączyły i to ci potentaci opanują rynek. W tej sytuacji mali polscy wytwórcy próbują tylko utrzymać to, co mają. Nie walczą. Irena Wachowska z firmy Miwex (nazwa pochodzi od inicjałów właścicieli – Michała i Ireny) opowiada, że w ciągu 20 lat istnienia kilka razy zmieniali produkcję: – Teraz mamy majonez, keczup i lody, czyli zestaw na cały rok. Najbardziej zależy mi na lodach, z ich produkcji nie zrezygnuję. Inne wyroby pracują na nie przez cały rok. Zimna wojna trwa. Antolakowie kręcą lody, tylko gdy jest ciepło. W chłodniejsze dni klient zawsze wybierze pączka. Trzeba się dostosować. Tymczasem największe firmy mają świadomość, że jest margines (zależy tylko jakiej szerokości) dla nich niedostępny. – Staramy się trafić w lokalny gust – tłumaczy Marcin Snopkowski. – Ale nie zmienimy przyzwyczajeń. Jeżeli ludzie po mszy chodzili zawsze do tej samej lodziarni, będą to robić także ich dzieci. Potentaci starają się wybrać najlepsze punkty, sklepy, kioski. Tam trafiają lodówki, parasole i kosze na śmiecie. W Algidzie wyliczono, że są w co drugim sklepie, w planach mają całkowite opanowanie rynku. Sklepikarze są kontrolowani. Czy nie dostawiają lodówek konkurencji albo czy nie przechowują w lodówce mrożonek. Lody są pomysłem na życie. Typowym przykładem jest Renata Grajcarek – bierze lody potentatów i sprzedaje je w holu krotoszyńskiego urzędu miejskiego. Im dłuższe kolejki, tym większa jej radość. Zauważyła, że najchętniej zaglądają do niej osoby czekające do okienek wydziału komunikacji. – Kierowcy lubią słodycze – stwierdza. W zimnym interesie pracują całe rodziny. Dzieci państwa Wachowskich poszły na studia ekonomiczne, wyrywały
Tagi:
Iwona Konarska