Najnowsze badania pozwalają już wskazać grupy najbardziej narażonych na fake newsy Każdy, kto choćby w najmniejszym zakresie korzysta z mediów społecznościowych, wie, że dezinformacja, półprawdy i manipulacje wiadomościami są w nich dużo powszechniejsze od rzetelnych, merytorycznie bogatych treści. Większość użytkowników tych platform ma też świadomość, że fałszywki szyte są na miarę światopoglądu konkretnych grup społecznych. Jednak zagłębieni po czubek głowy we własnych bańkach informacyjnych, odcięci od kontaktu z drugą stroną konfliktu i przepływu informacji, zapominamy, że dezinformacja celuje w osoby o poglądach zarówno lewicowych, jak i prawicowych. Zaognia nastroje po obu stronach sceny politycznej, wzmagając tym samym antagonizm społeczny i, co za tym idzie, popyt na jeszcze więcej zmanipulowanych, sensacyjnych treści. Nie oznacza to jednak, że każdy użytkownik Facebooka czy Twittera jest tak samo podatny na działanie fake newsów. Wręcz przeciwnie – wiele badań naukowych i analiz przeprowadzonych w ostatnich latach pozwala z coraz większą dokładnością zidentyfikować tych, których w sieci zmanipulować najłatwiej. Zgubna wiara w nagłówki Przeprowadzone jesienią zeszłego roku przez interdyscyplinarną grupę naukowców z Yale University badanie ponad 400 użytkowników platform społecznościowych w USA wskazuje, że pierwszym kluczem do wyodrębnienia grup szczególnie skłonnych do uwierzenia w fake newsy jest zdolność analizy komunikatów. Konkretniej – to, czy ma się zdolność wtórnej lub wręcz wielokrotnej analizy. Szef zespołu z Yale prof. Michael Bronstein tłumaczy na łamach magazynu „Pacific Standard”, że w gruncie rzeczy chodzi o przełamanie pierwotnych instynktów. Normalnym odruchem jest bowiem zinterpretowanie medialnych nagłówków już przy ich pierwszej lekturze. Co ciekawe, Bronstein uzasadnia to argumentem budzącym dziś co najwyżej wątpliwość, czyli rzetelnością mediów. Twierdzi, że to intuicja podpowiada nam, by prasowym tytułom i telewizyjnym paskom dać bezwarunkową wiarę. Dzieje się tak, dlatego że przez ostatnie kilka pokoleń media nie tylko nie kłamały, ale w ogóle miały dużo większą niż obecnie zdolność wyjaśniania poruszanych zagadnień. Oczywiście należy wziąć poprawkę na to, że badaniom Bronsteina poddawani byli Amerykanie, czyli obywatele kraju z tradycją odbioru mediów kompletnie odmienną niż w wielu państwach europejskich. Nie zmienia to faktu, że konkluzja jest co najmniej ciekawa. W krajach anglosaskich gazety, rozgłośnie radiowe i programy informacyjne w telewizji rozleniwiły swoich odbiorców dobrze wykonywaną pracą. Jeśli zatem wszyscy mamy odruch wierzenia nagłówkom, dlaczego tylko niektórzy dają się nabrać na fake newsy? Tutaj w grę wchodzi to, co Bronstein nazywa właśnie wtórną analizą. Krótko mówiąc, na kłamstwo odporni pozostają ci, którzy do informacji wrócą i przeanalizują ją ponownie, czasem nawet kilka razy. Co ciekawe, naukowcy z Yale dowodzą, że analiza ta nie musi być wcale głębsza niż w pierwszym przypadku. Ich badania wykazały, że do odróżnienia dezinformacji od rzetelnego newsa wystarczy nawet kolejne pochylenie się nad samym nagłówkiem. Najczęściej nie trzeba klikać w tekst, prawie nigdy – czytać go w całości. Nasz mózg z każdym kolejnym wytropionym kłamstwem staje się coraz bieglejszy w ich identyfikowaniu. Wynika to po części z faktu, że fake newsy budowane są według wspólnego, bardzo prostego wzoru. Nagłówki zmanipulowanych informacji prawie zawsze zawierają tylko jedno nazwisko, określając w ten sposób konkretnego bohatera historii. Zwykle odnoszą się też do zjawisk społecznie pogardzanych i opisują je językiem silnie nacechowanym emocjonalnie. Innymi słowy, nawet przestępstwo kryminalne przedstawione będzie jako czyn moralnie naganny, a nie złamanie prawa. Wreszcie prawie zawsze występuje w nich odniesienie do jakiejś formy graficznej – rzadziej wykresu, częściej galerii zdjęć. To schemat na tyle powtarzalny, że z czasem osoby o wyższych zdolnościach analitycznych uczą się identyfikować fake newsy już w pierwszym odruchu. Ofiarami manipulacji w sieci są zatem ludzie o słabszych zdolnościach analitycznych oraz żyjący w dużo większym pośpiechu. Dezinformacja żywi się pośpiechem Ta druga informacja jest szczególnie niepokojąca. Większość użytkowników internetu czyta jedynie nagłówki tekstów, w dodatku robi to tylko raz. Na powrót do nich zwyczajnie nie ma czasu. A biorąc pod uwagę fakt, że z pokolenia na pokolenie kurczy się ilość czasu, przez który jesteśmy zdolni utrzymać pełną koncentrację, wszyscy stajemy się coraz bardziej podatni na dezinformację. Już teraz, według danych amerykańskiego Narodowego Instytutu Badań