Rozmowa z prof. Krzysztofem Pomianem, filozofem, historykiem, eseistą Chciałbym zobaczyć pierwszy strajk zorganizowany w skali Unii Europejskiej. Wtedy będę wiedział, że coś nowego zaistniało – Są ulice w Warszawie, po których się chodzi, mając świadomość świata, który odszedł na zawsze. To są ulice żoliborskiego osiedla WSM, Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej, „czerwonego Żoliborza”, pobudowanego przed wojną przez PPS-owców i związkowców. To była wielka siła w polskim życiu politycznym, kulturalnym, intelektualnym. Po 1989 r. odrodziła się w Polsce tradycja endecka, w pewnym stopniu ludowa, a socjalistyczna – nie. Co się stało? – WSM jest nieodłączna od PPS i od lewicy, której komuniści byli tylko cząstką, bo oni też byli obecni od początku w historii WSM, ale jako mały fragment tej historii. Zaplecze polityczne WSM to była PPS oraz, jak się swego czasu mówiło, lewica laicka, bo laickość odgrywała w jej samoświadomości ważną rolę. Niekoniecznie byli to ludzie bezwyznaniowi, ale zawsze tacy, dla których oddzielenie Kościoła od państwa było istotną wartością. Jeżeli więc mówi się WSM, to trzeba powiedzieć PPS i trzeba powiedzieć RTPD. Umarły szklane domy… – Czyli Robotnicze Towarzystwo Przyjaciół Dzieci. – Szkolnictwo RTPD było jedynym w Polsce przedwojennej szkolnictwem bez religii. W WSM takie było przedszkole i taka była szkoła na Felińskiego, późniejsza Jedynka. I teraz – co się stało z tym światem? – O to właśnie pytam. – Pierwszym wydarzeniem, które zniszczyło ten świat, było zwycięstwo Polski Ludowej, a zwłaszcza polityka, jaką prowadziła PZPR. Do 1948 r. elementy spółdzielczości jeszcze jakoś istniały. Po 1948 r., gdy stalinizacja Polski weszła w nową fazę, wszystko zostało zglajchszaltowane i faktycznie zlikwidowane. W systemie totalitarnym, a system stalinowski był totalitarny, miejsca na to po prostu nie było. Kiedy przyszedł rok 1956, podjęto próby odrodzenia – odrodzenia WSM jako autentycznej spółdzielni, odrodzenia RTPD. – I klapa… – Prawdziwa spółdzielczość i prawdziwe stowarzyszenia nie dawały się pogodzić z kierowniczą rolą partii. To ona właśnie zniszczyła tę tradycję. Ale to oczywiście tylko część odpowiedzi. Bo w pewnym momencie kierownicza rola partii znikła, a tej tradycji już się nie dało odrodzić. I tu dochodzimy do innych czynników, które odegrały rolę. – Jakich? – Jednym z nich, a dotyczy to zwłaszcza WSM, jest… triumf pieniądza. Tak się złożyło, że transformacja ustrojowa dokonywała się w okresie, który właściwie od końca XIX w. nie miał sobie równych, jeśli chodzi o wszechwładzę pieniądza. – W czasie rządów Margaret Thatcher, Ronalda Reagana i George’a Busha ojca oraz triumfu idei konserwatywnych i monetarystycznych… – W tym klimacie, w którym pieniądz stał się główną wartością, nie było w ogóle miejsca dla tego rodzaju spółdzielczości. Nie było dla niej miejsca, pomijając brak niezbędnych regulacji prawnych, ponieważ nie było niezbędnych do tego warunków psychicznych, ponieważ nie było tego materiału ludzkiego, z którego byli ukształtowani mieszkańcy przedwojennego WSM, ożywieni marzeniem o społeczeństwie egalitarnym, „szklanych domach” i wychowywaniu dzieci bez narzucania im wierzeń religijnych. Stan wojenny wepchnął nas do kościoła – Owszem, w latach 80. i 90. XX w. dominowała myśl konserwatywna. Ale to nie znaczy, że w świecie poginęły partie socjalistyczne… A u nas nie udało się odrodzić PPS. – To prawda, że partie socjalistyczne istnieją, acz nie wszędzie tam, gdzie istniały. Ale ma się wrażenie, że istnieją siłą bezwładu. Lewica jest w odwrocie w całej Europie. Do tego dochodzą czynniki swoiście polskie. W Polsce w latach 80., zwłaszcza w okresie stanu wojennego – i to są jego negatywne i długotrwałe skutki – dokonało się uwstecznienie myślenia i postaw inteligenckich. Wyraziło się to przede wszystkim w całkowitym zerwaniu z tradycją socjalistyczną i – szerzej – lewicową, która jeszcze istniała w KOR po prostu dlatego, że niektórzy starzy członkowie KOR byli nosicielami tradycji PPS-WRN. Ale również Jacek Kuroń i młodzi ludzie z otoczenia Jacka jeszcze jakoś z tą tradycją byli związani, choć byli też członkowie KOR o całkiem innym nastawieniu. Pamiętam rozmowę z Kisielem, w Paryżu w późnych latach 70., po konferencji prasowej, gdzie opowiadałem o zebraniu latającego uniwersytetu rozpędzonym przez SB: do prywatnego mieszkania weszła bojówka z pałkami i pobiła uczestników. Kisiel wtedy z właściwym mu rechotem i zdrowym rozsądkiem powiedział mi: panie
Tagi:
Robert Walenciak