W ciągu minionych dziesięciu lat Polak został zmuszony do 17-krotnego zwiększenia wydatków na lekarstwa Ratowanie życia, ale także reklama, często na granicy uczciwości. Szlachetni lekarze i ci kupieni przez koncerny farmaceutyczne. Ratowanie życia i walka o wielkie pieniądze – taka jest historia polskich leków, historia wzruszająca i drapieżna. Jak zawsze, gdy leczenie miesza się z olbrzymim zyskiem. Coraz większe zyski osiągają firmy farmaceutyczne, choć sprzedają coraz mniej leków. Firmy kwitną, pacjenci nie. Polak dopłaca do lekarstw najwięcej ze wszystkich mieszkańców Europy. Ostatnio coraz częściej nie dopłaca, bo ich po prostu nie kupuje. Tak twierdzi 34% respondentów Sopockiej Pracowni Badań Społecznych. Choć leki są u nas tańsze o 30% niż w krajach Grupy Wyszehradzkiej i cztery razy tańsze niż w Unii, to dla Polaka i tak za drogie. – W ciągu minionych dziesięciu lat Polak został zmuszony do 17-krotnego zwiększenia wydatków na leki – wylicza oburzona Małgorzata Wychowaniec, dyrektor Polfarmedu zrzeszającego polskich producentów lekarstw. Rynek nakręcają pacjenci Choć jesteśmy ubezpieczeni, za najdroższe leki najczęściej musimy zapłacić z własnej kieszeni. I ciągle kupujemy ich dużo. W Europie więcej zjadają tylko Francuzi. – Ceny leków? To temat zastępczy, który ma ukryć niewydolność systemu ochrony zdrowia – uważa Mariusz Jatymowicz z Bristol-Myers Squibb (leki kardiologiczne, onkologiczne, antybiotyki, leki dla pacjentów z HIV). Nie sądzę, by był to temat zastępczy. Przecież dotyczy nas wszystkich. Przy tym lek jest dziwnym towarem – kto inny wydaje zlecenie jego kupna, kto inny produkuje, kto inny sprzedaje. Wszyscy chcą zarobić. A to, czy towar się dobrze sprzedaje, nie zawsze zależy od ceny. Głębokie jest przeświadczenie, że lek tańszy, do tego nieoryginalny, polskiej produkcji nie może pomóc. Rynek nakręcają pacjenci, którzy domagają się zapisania droższego, najlepiej zagranicznego, bo tylko taki pomoże. Albo reklamowanego, „tego, który pomógł Goździkowej”. Najwięcej farmaceutyków (65%) sprzedaje się na receptę. 23% kupujemy bez recepty, 12% biorą szpitale. Lekarstwa o największej wartości kupuje się w aptekach na Śląsku i na Mazowszu. Od kilku lat rośnie tam sprzedaż, tam najwięcej można na lekach zarobić. Fałszowanie recept Wydają więcej pacjenci, wydaje więcej państwo. W ciągu minionych czterech lat wydatki z budżetu państwa na ten cel podwoiły się. Kasy chorych coraz więcej pieniędzy przeznaczają na refundację leków. W 1999 r. było to 16,4% ich budżetu, w 2001 r. – 22%. – Jednak wcale nie oznacza to, że leczymy się skuteczniej – dodaje Małgorzata Wychowaniec z Polfarmedu. – Wzrost wydatków na leki powoduje zmniejszenie środków finansowych na inne działy ochrony zdrowia. Poza tym udział pacjentów w kosztach leków w latach 1994-2000 wzrósł z 8% do 67%. Tymczasem zdaniem WHO, 40-procentowa dopłata pacjenta to maksimum. Jeżeli jest większa, oznacza to, że państwo nie zapewnia pacjentom dostępu do leków. Jeśli farmaceutyki są drogie, nasila się kombinowanie, żeby dostać je nawet za darmo. Kontrole kas chorych wykazały: wypisywanie recept bezpłatnych na osoby nieuprawnione i fałszowanie recept, potężne przestępstwa, na przykład bezpłatne wydanie leków ogromnej wartości. Szczególne zainteresowanie wzbudziły recepty inwalidów wojennych. Jest to zaledwie 0,34% ubezpieczonych. Tymczasem koszty ich recept stanowią aż 10% wydatków na leki ponoszonych przez kasy chorych. Oznacza to, że z recept inwalidów korzystały osoby nieuprawnione. Przykład – lekarz na Dolnym Śląsku przez pięć miesięcy wypisał na 308 receptach dla inwalidów wojennych 26 litrów Amolu i Melisany, co kosztowało podatników 19 tys. zł. Najnowszą aferą ilustrującą hasło „kto (nielegalnie) zarabia na lekach?” jest kontrola prowadzona przez urzędy celne i skarbowe. Twierdzą one, że przedstawicielstwa firm farmaceutycznych w wyniku zawyżania cen naraziły budżet na wielomilionowe straty. Mechanizm był prosty. Najpierw wynegocjowano z resortem zdrowia cenę, potem z macierzystych firm sprowadzano towar o wiele taniej – rabaty wynosiły co najmniej 30%. Na fakturach wpisywano ceny wynegocjowane, zarabiając w ten sposób kilkadziesiąt procent. Krajowi producenci twierdzą, że zdobyte pieniądze zachodnie firmy przeznaczały na promocję swoich drogich specyfików, które wyparły tańsze, polskie. A to powodowało wzrost refundacji