Filmy kultowe to takie, które ciągle chce się oglądać, mimo że zna się je na pamięć W tak pięknych okolicznościach przyrody grupa przyjaciół spotkała się, żeby zaśpiewać optymistyczną i żartobliwą piosenkę, której treść można zawrzeć w trzech zdaniach: jestem sam, nie mam dziewczyny, jest mi niedobrze. Potem zaśpiewali jeszcze raz, bo umysłom ścisłym podobają się tylko melodie, które już raz słyszały, a następnie przyszedł czas na projekcję filmu – oczywiście zagranicznego, bo w polskich nic się nie dzieje, dialogi są niedobre, a twarze aktorów niczego nie wyrażają. Brzmi znajomo? Tak mogłaby wyglądać relacja ze spotkania miłośników „Rejsu” Marka Piwowskiego – filmu, który na skali kultowości (jeżeli można taką stworzyć) zająłby niekwestionowane pierwsze miejsce. Jak twierdzi Zygmunt Kałużyński, w tym przypadku tak długo używano określenia „kultowy”, że zyskało ono oficjalność i dziś nie sposób mówić o tym filmie inaczej: – Kult został tu zafiksowany w sposób encyklopedyczny. Etykietka „kultowy” pojawia się bardzo często w odniesieniu do filmów, reżyserów, aktorów, postaci. Działa jak magnes na kinomanów. Zdarza się więc, że producent albo dystrybutor korzystają z tego słowa-klucza, żeby zareklamować film lub wręcz starają się sztucznie stworzyć wokół niego aurę kultowości. Zdzisław Pietrasik słyszał kiedyś, jak pewna dziennikarka z przejęciem opowiadała, iż jakiś reżyser właśnie tworzy film kultowy. – To oczywista bzdura – dodaje – bo film kultowym się staje; nie można takiego dzieła zaplanować ani tym bardziej stworzyć. Coś Bardzo Ważnego Tylko co to właściwie oznacza, że film jest kultowy? Okazuje się, że jednej definicji kina kultowego nie ma. Niektórzy twierdzą, że to jedynie pojęcie związane z modą i chwyt marketingowy. Inni dowodzą, iż kult rodzi się najczęściej wtedy, gdy publiczność rozpoznaje na ekranie swoje przeżycia, doświadczenia, aspiracje, gdy film mówi Coś Bardzo Ważnego, gdy reprezentuje nurt artystyczny albo awangardowy, nie przeznaczony dla masowej publiczności. Tak było z hipisowskimi filmami drogi, które stały się głosem całego pokolenia. „Easy Rider” Dennisa Hoppera czy „Znikający punkt” Richarda Sarafiana to filmy drogi, a życie w nich przedstawione jest nieustającą wędrówką, po której bohaterowie stają lepsi, bogatsi wewnętrznie, dojrzalsi. Nawet jeśli zginą, śmierć będzie ocaleniem przed brakiem autentyczności i niewolą. – Kultu nie może ustanowić jeden człowiek – mówi Zygmunt Kałużyński. -To, czy film stanie się kultowy, zależy od kaprysu, emocji czy nawet obsesji grupy, od ich wspólnych przeżyć. Film kultowy wiąże się z ważnymi emocjami i niezapomnianymi przeżyciami. „American Graffiti” George’a Lucasa z takich właśnie powodów stał się kultowy dla pokolenia dzisiejszych 40-, 50-latków, którzy na ekranie zobaczyli własną młodość. – Często kultowość filmu ma wymiar lokalny, pokoleniowy, ponieważ zyskuje on swego rodzaju nadwartość w danym miejscu i czasie – uważa Zdzisław Pietrasik. – Na przykład „Znikający punkt” w innych krajach przeszedł bez echa, a u nas stał się kultowy, bo polska publiczność dostrzegła w nim jakąś tęsknotę za ucieczką z opresji. Najważniejszą cechą wyróżniającą kino kultowe jest pewnego rodzaju elitarność. Nie oznacza to, że filmy muszą koniecznie być produkcjami niskobudżetowymi. „Gwiezdne wojny” są niezaprzeczalnie filmem kultowym, a pieniędzy, jakie na nie wydano, na pewno nie można nazwać małymi. Jednak zarówno widzów dzieła Lucasa, jak i publiczność filmów Jarmuscha, Scharmana (twórcy słynnego „The Rocky Horror Picture Show”) czy Barei łączy poczucie przynależności do grupy wtajemniczonych. – Widz wchodzi w świat takiego filmu, staje się on czymś więcej, odbiera się go zupełnie inaczej – twierdzi Zdzisław Pietrasik. Członkowie fanklubu „The Rocky Horror Picture Show” spotykają się w każdy piątek i sobotę, punktualnie o północy (gdy w 1975 roku film wszedł na ekrany, był wyświetlany jako „midnight movie” dla najwytrwalszych widzów). Widzowie wspólnie z aktorami wypowiadają dialogi, sypią ryż, gdy na ekranie odbywa się ślub, i strzelają z pistoletów na wodę, kiedy bohaterowie wychodzą na deszcz. Wielbiciele „Gwiezdnych wojen” jeżdżą na konwenty, walczą na świetlne miecze, niektórzy urządzają mieszkania, wykorzystując kopie dekoracji z filmów, a grupka zapaleńców z Nowej Zelandii usiłowała niedawno zalegalizować nową
Tagi:
Katarzyna Długosz