Kup pan se internet

Kup pan se internet

Byłem niedawno w Krakowie. Podczas krótkiego spaceru z przyjacielem czułem się dziwnie, jakbym szedł po ulicach innego, nieznanego mi miasta. Nie bardzo mogłem sobie uświadomić, jakie jest źródło owego niepokoju. I nagle przyszło oświecenie. Nie było wielkoformatowych reklam, średnioformatowych zresztą też nie było. Gdzieś z rzadka, jak przybysze z innej planety, pojawiały się jakieś ostatki, resztki, popłuczynki. Widzieliśmy niezasłonięte budynki, nieprzedzieloną i odsłoniętą perspektywę ulicy. Barwy nie były spektakularne, ale emanowały spokojem całości, ujawniały kompozycje architektoniczne wcześniej zagruzowane wszechobecną pstrokatością zachwalającą tysiące rzeczy, produktów, gadżetów i wszystkiego innego – zbędnego. Potworność wszechobecnej reklamozy stała się dla nas oczywista i niewidoczna. Przywykliśmy. Stąd moje zdezorientowanie na początku, nie rozumiałem, co jest nie tak. A po prostu w pewnym momencie radni Krakowa podjęli uchwałę o oczyszczeniu przestrzeni miejskiej z tego śmietnika. Każda reklama wisiała tak długo, jak mogła, znikały ostatniego dnia i w ostatniej chwili, żeby wysycić swój potencjał sprzedażowy do ostatniej kropli kleju, którym je przytwierdzono. I nagle, szast-prast, pojawiło się miasto jako miasto. Ale nie o Krakowie chciałem i nie o jego odzyskanej twarzy po zmyciu grubego make-upu reklamowego. W ostatnich dniach października Elon Musk, multimiliarder z RPA mieszkający w USA, w 2021 r. uznany za najbogatszego człowieka na ziemi, twórca Tesli, SpaceX, wcześniej systemu opłat PayPal, wizjoner lub hochsztapler, przedsiębiorca lub podkradacz, geniusz lub skrajny cwaniak od odlotowych pomysłów, w tym lotów na Marsa i innych, zakupił za ponad 40 mld dol. Twittera – globalną platformę miniblogowania, pełniącą jedną z podstawowych obecnie funkcji komunikowania się światowego establishmentu: politycznego, showbiznesowego, biznesowego, medialnego. Za prezydentury Donalda Trumpa jego konto na Twitterze służyło zarówno do komunikowania najważniejszych decyzji przywódcy amerykańskiego imperium, jak i do mniej poważnych zadań. Obecnie, po szturmie na Kapitol, do czego Trump nawoływał w swoich tweetach po przegranych wyborach prezydenckich, eksprezydent nie ma dostępu do konta i nie może korzystać z Twittera. Ale amerykańska prawica zaciera ręce, licząc na Muska. W czym problem? Ktoś ma parę dolców – kupuje butelkę czy puszkę coli, ktoś ma więcej – kupuje hummera, ktoś inny – Twittera. Tak naprawdę ten zakup oraz ręczne sterowanie i zarządzanie głównym medium obecnego świata każe nam zadać sobie kilka innych pytań o internet jako taki oraz jego formy przepoczwarzeń i prywatyzacji. Internet nie jest tylko nośnikiem treści, informacji, przekazów. Można nawet powiedzieć, że jest nim w małym stopniu. To samoistna struktura sieciowa, gromadząca niewyobrażalną ilość danych na temat każdej osoby na świecie mającej kontakt z telefonem, komputerem, sklepem, kartą płatniczą. I tak jak nowożytny kapitalizm poczynał się od grodzenia pól na Wyspach Brytyjskich, tak teraz proces ten zawędrował w przestrzeń nieskończonych lub choćby niepoliczalnych zasobów sieci, nad których gigantycznymi polami sprawują nadzór właścicielski bardzo nieliczni ludzie pokroju Muska czy Zuckerberga. Shoshana Zuboff, emerytowana profesorka Harvardu, autorka „Wieku kapitalizmu inwigilacji”, w krótkim tweecie (a jakże inaczej) wyraziła swoje obiekcje, pisząc: „Nagłówki dotyczące Muska/Twittera to wariacje na temat pytania »co zrobi Elon?«. To sygnał, jak bardzo jesteśmy zagubieni. Pogrążamy się w obsesji na punkcie jednego człowieka i jego kaprysów, ponieważ nie mamy jeszcze demokratycznych rządów prawa potrzebnych do zarządzania naszymi przestrzeniami informacyjnymi”. Internet, wbrew nadziejom i oczekiwaniom z odległych czasów swojego początku (czyli 25-30 lat temu), wbrew marzeniom pionierów sieci, nie stał się wielkim, wyzwalającym, powszechnym, edukacyjnym i komunikacyjnym dobrem publicznym. Jest coraz bardziej poszatkowany, ale generuje niewyobrażalne zyski dla grupki cyfrowych fabryk. To paradoks, że jesteśmy w tych fabrykach robotnikami, nie mając nawet tej świadomości, nie dostając za to wynagrodzenia, a tym bardziej nie czerpiąc zysku, i pracujemy, nie wiedząc nawet dla kogo. Zuboff pytała, czy internet będzie naszym domem, czy wygnaniem oraz skrajnie nierównościową alienacją. Zakup Twittera przez chłopca od elektrycznych autek i rakiet samowracajek jest najdoskonalszą ilustracją tezy, że internet – kumulacja setek lat odkryć nauki, stanowiący syntezę nowych bogactw, jak kiedyś ropa, silnik spalinowy i elektryczność plus fenomen epoki gutenbergowskiej (w znaczeniu dostępności nauki) – wymyka się nam, ludzkości,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2022, 46/2022

Kategorie: Felietony, Roman Kurkiewicz