Laboratorium niepewnej przyszłości

Laboratorium niepewnej przyszłości

Supporters of former President Luis Inacio Lula da Silva take part in a protest on Paulista Avenue calling for the impeachment of President Jair Bolsonaro on December 12, 2021. (Photo by Cris Faga/NurPhoto) (Photo by Cris Faga / NurPhoto / NurPhoto via AFP)

Ameryka Łacińska chwieje się to w lewo, to w prawo. I coraz bardziej oddala się od demokracji Kiedy w drugiej połowie pierwszej dekady XXI w. cały kontynent stawał się zdobyczą lewicy, świat reagował na te zmiany z ostrożnym entuzjazmem. Tamta fala, nazwana „różowym prądem”, bardzo zmieniła oblicze Ameryki Łacińskiej. Po latach rządów brutalnych dyktatur wojskowych, obecnych praktycznie wszędzie (z wyjątkiem, co dziś paradoksalne, Wenezueli) po II wojnie światowej na kontynencie doszły do głosu formacje z liderami, których najogólniej można nazwać równościowymi demokratami. Często więcej ich dzieliło, niż łączyło – jak prorynkową chilijską socjalistkę Michelle Bachelet z marksistowsko-nacjonalistycznym prezydentem Boliwii Evo Moralesem, ale wspólnym mianownikiem było, przynajmniej deklaratywnie, zmniejszenie nierówności społecznych i politycznych. Każdy z przedstawicieli różowego prądu – także brazylijski heros ruchu robotniczego Luiz Inácio Lula da Silva, stabilizujący argentyńską gospodarkę Nestor Kirchner czy urugwajski rolnik prezydent José „Pepe” Mujica – walczył o to, by demokracja była nie tylko ustrojem, ale też procesem, w którym realnie uczestniczą wszyscy obywatele. Prądy mają jednak to do siebie, że są nietrwałe. Nie inaczej było z falą latynoamerykańskiego socjalizmu, z której nieco ponad dekadę później zostały tylko ciepłe wspomnienia niektórych liderów. Miejsce Bachelet zajął wolnorynkowy fundamentalista Sebastian Piñera, skazany za korupcję Lula oddał kraj w ręce prawicowego radykała Jaira Bolsonara. Morales pogubił się zupełnie, zmieniając konstytucję i ordynację wyborczą, tak by nigdy nie musiał rozstać się z władzą, co skończyło się puczem przeciwko niemu. Nestor Kirchner zmarł na zawał w 2010 r., a schedę po nim przejęła jego żona Cristina – dziś również kojarzona z międzynarodową korupcją (wewnątrz, notabene, tego samego skandalu co Lula) i niespecjalnym przywiązaniem do idei demokratycznej zmiany władzy w Argentynie. Po kilku latach swobodnego dryfowania w lewo nastąpił radykalny zwrot w prawą stronę. Brazylijski barometr Dziś, na początku 2022 r., widać już, że i ta tendencja wygasa. Prawicy, która wojskowe mundury zamieniła na garnitury, nie udało się zbudować na tyle stabilnej bazy w elektoracie, żeby utrzymać władzę. Zmiana nastąpiła też na lewicy. Bardzo osłabły stare, instytucjonalnie silne partie socjalistyczne, związane z nurtem lewicy materialnej, wywodzące się jeszcze z ruchów robotniczych i teologii wyzwolenia. Ich kosztem wzmocniła się lewica nowa, tożsamościowa, pragnąca często rewolucyjnych zmian ustrojowych. Na kontynencie latynoamerykańskim trwa właśnie gigantyczna wymiana elit politycznych. Wybory z ubiegłego roku już tę tezę potwierdziły, a te nadchodzące w 2022 r. zapewne jeszcze ją wzmocnią. Problem w tym, że tak rozkołysana Ameryka Łacińska ryzykuje odpłynięcie od stabilności, a tak naprawdę od demokracji. Najbardziej zagrożona jest ona w tej chwili w największym kraju regionu, co dla znawców kontynentu jest powodem do zmartwień. Brazylia, jak pisał brytyjski historyk Leslie Bethell, jest politycznym barometrem Ameryki Łacińskiej i często wysyła sygnały, które potem odbijają się echem w sąsiednich państwach. W 2022 r. prezydenturę obronić będzie tam próbował Jair Bolsonaro. Szanse ma na to iluzoryczne i – paradoksalnie – jest to w tej chwili największy problem Brazylii. Bolsonaro, pandemiczny negacjonista, otwarcie gardzący ideami demokracji liberalnej, kilkukrotnie dał już do zrozumienia, że o pozostanie przy władzy będzie walczył wszystkimi możliwymi metodami, nie wyłączając zbrojnego powstania. Z politycznego punktu widzenia uderza już w dno od spodu. Od czerwca 2021 r. odsetek wyborców oceniających jego rządy jako „fatalne” nie spada poniżej 50%. Pozytywne oceny ostatni raz stanowiły większość w grudniu 2020 r., nigdy jednak w czteroletniej prezydenturze nie przekroczyły bariery 50%. Rząd federalny, na którego czele stoi Bolsonaro, ma jeszcze gorsze notowania, oscylujące wokół 20-procentowej satysfakcji wyborców. Brazylijczycy obwiniają go o 640 tys. śmiertelnych ofiar pandemii, której istnieniu prezydent długo zaprzeczał. Normy reżimu sanitarnego wyśmiewał nawet, gdy sam zachorował na covid. Odmawiał też wprowadzenia lockdownu, nawet w najlżejszej formie, uważając go za zamach na wolność gospodarczą Brazylijczyków. Na Twitterze szerzył dezinformację na temat wirusa, za co amerykański portal zablokował mu konto. Kiedy jednak pandemiczne statystyki zmieniły Brazylię w największe ognisko choroby na świecie, a światowe serwisy informacyjne długimi tygodniami pokazywały migawki z cmentarzy zaimprowizowanych na plażach, bo zmarłych nie było już gdzie chować, musiał zareagować. Ściągnął

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 04/2022, 2022

Kategorie: Świat