Antony Blinken, odbierając z rąk prezydenta elekta nominację na stanowisko sekretarza stanu, przyszłego szefa amerykańskiej dyplomacji, wygłosił jedynie krótkie przemówienie. Zresztą cała ceremonia miała dość pośpieszny charakter – prezydent elekt Joe Biden i jego zastępczyni Kamala Harris postanowili zaprezentować mediom swoją ekipę do spraw międzynarodowych podczas zaledwie półgodzinnej konferencji prasowej. Ze względu na reżim sanitarny, którego ekipa Bidena przestrzega z przesadną wręcz starannością, nie było serdecznych uścisków ani gratulacji, a przemówienia oddzielały od siebie przerwy na dezynfekcję pulpitu i mikrofonu. Słowem, było oszczędnie. Blinken w zaledwie cztery minuty opowiedział historię rodziny, przedstawił swoje dyplomatyczne kredo i zasygnalizował priorytety. Bardzo zwięźle jak na kogoś, kto prawie całe zawodowe życie spędził jako doradca i ekspert od polityki zagranicznej. Od kaskady pomysłów i obietnic przyszły szef Departamentu Stanu woli przemycanie w wystąpieniach kluczowych haseł: współpraca, przywództwo, dyplomacja. Słuchając jego wywiadów, ma się wrażenie, że oszczędnie gospodaruje słowami – jak gdyby w każdej sytuacji uważał czas swój i rozmówcy za ograniczony. To, jak na przegadany świat stosunków międzynarodowych, nieczęste. Co ciekawe, także komentatorzy czy znajomi Blinkena uważają, że jego styl myślenia i poglądy można podsumować krótko, bez konieczności wygłaszania wielkich wykładów. A słowo, którego używają, by opisać podejście Blinkena do spraw zagranicznych i roli Ameryki, to „interwencjonistyczne”. Bo nowy szef dyplomacji w Waszyngtonie rzeczywiście – w największym skrócie – uważa, że światu potrzeba więcej Ameryki, a Ameryce świata. Ostatnia nadzieja Rodzinna legenda Antony’ego Blinkena zaczyna się w naszej, wschodniej części Europy. Dziadek amerykańskiego dyplomaty, Maurice, pochodził z Kijowa, skąd – jak mówi Antony – uciekł przed pogromami jako młody chłopak na początku ubiegłego stulecia. W Ameryce był aktywnym członkiem żydowskiej diaspory, filantropem i – na co zwracał uwagę jego nekrolog – jednym z wczesnych zwolenników państwa Izrael. Ojczymem Blinkena był zaś Samuel Pisar, polsko-żydowski prawnik, pisarz i działacz, więzień wielu obozów na terenach okupowanej Polski i nazistowskich Niemiec. „Był jedynym dzieckiem ze szkoły liczącej 900 uczniów, które przeżyło Zagładę po czterech latach obozów koncentracyjnych – wspominał go w swoim wystąpieniu Blinken. – Ojczym pod koniec wojny uciekł ze swojej kryjówki za niemiecką granicą, gdzieś w bawarskich lasach, gdy usłyszał głęboki, głośny warkot. To był czołg. Ale nie było na nim żelaznego krzyża – na burcie widniała pięcioramienna biała gwiazda. Z włazu wyjrzała twarz Afroamerykanina w mundurze. Chłopiec padł na kolana i wypowiedział jedyne trzy słowa, jakie znał w języku angielskim, których przed wojną nauczyła go matka: God Bless America – Boże, błogosław Amerykę!”. Pisar, wtedy nastolatek, został po wojnie odnaleziony przez krewnych z Australii, skąd później trafił do USA i Francji. Tam zrobił wielką karierę jako prawnik gwiazd i doradca polityków. Przyjaźnił się z prezydentami i USA, i Francji. Został wyróżniony orderami przez każdą ze swoich trzech ojczyzn, w tym Polskę. Historia Pisara jest rzeczywiście filmowa, ale nie tylko z tego względu trafiła do przemówienia Blinkena. „Pochodzę w prostej linii od pokoleń ludzi, dla których Ameryka była dosłownie ostatnią nadzieją na świecie”, powiedział o sobie przyszły sekretarz stanu. Dziennikarze piszą, że Blinken z domu – czyli z historii rodziny – wyniósł przekonanie o amerykańskiej misji. „Ta historia przekonała go, że Ameryka ma wyjątkową rolę w świecie, zadanie obrony wolności i praw człowieka; że jest państwem, które musi czasem podjąć interwencję, by bronić praw innych. I to widać, od kiedy rozpoczął karierę w dyplomacji”, mówił o nim David E. Sanger, czołowy autor „New York Timesa” zajmujący się obronnością i polityką zagraniczną. Jak w przypadku takich legend bywa, nie wiadomo, ile w tym kreacji. Na pewno fakt, że rodzinna historia Blinkena wpisuje się w tyle amerykańskich mitów, nie szkodzi. Ale to prawda – Pisar sam mówił o tym w wywiadach – że właśnie młody Antony skłonił go do spisania wspomnień, pytając o Holokaust, wojnę i uchodźstwo. Te rozmowy nie mogły się nie odcisnąć na przyszłym dyplomacie i jego poglądach. A i wiara w konieczność większego zaangażowania Stanów Zjednoczonych na globalnej scenie nie jest chyba u niego wyłącznie
Tagi:
Jakub Dymek