Z kilkudziesięciu tysięcy ciężko uzależnionych narkomanów z nałogu uda się wyprowadzić jedną trzecią. Reszta umrze… Był późny wieczór. Leżącego na głównej ulicy 18-latka znalazł policyjny patrol. Chłopak sprawiał wrażenie kompletnie pijanego, choć nie czuć było od niego alkoholu. – Nie awanturował się, więc policjanci zawieźli go do domu – tłumaczył później rzecznik brodnickiej policji. Chłopca odebrała matka i położyła do łóżka. Rano znalazła go martwego. W lokalnej prasie spekulowano, że za śmierć chłopaka odpowiadali policjanci. Nastolatek miał zostać przez nich brutalnie spałowany. Niezdrową atmosferę wokół zgonu rozwiała sekcja zwłok – chłopak zmarł na skutek przedawkowania narkotyków. Na pogrzebie zjawiła się połowa liceum zmarłego oraz mnóstwo uczniów z pobliskiego gimnazjum. I to wówczas wyszło na jaw, że tłum nie przyszedł pożegnać znajomego, kolegi czy przyjaciela, ale najlepszego w okolicy dilera narkotyków. Kolesia, bez którego nie było mowy o tym, by młodzi mogli zorganizować udaną imprezę. Zabawa, nie bunt – Dzisiejszy narkoman, jeśli nie należy do grupy najciężej uzależnionych, jest czysty, zadbany i nie ma okaleczonego ciała – mówi prof. Jolanta Rogala-Obłękowska z Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego. – Nie w jego zewnętrznym wizerunku zawiera się jednak istota zmian, do których doszło w ostatnich kilkunastu latach. Otóż dziś zażywanie narkotyków nie jest już przejawem buntu wobec skostniałych, konserwatywnych norm świata dorosłych, ale sposobem na rozrywkę. Młodzi sięgają po nie okazyjnie – co nie znaczy, że rzadko – aby wzmóc efekt zabawy. I to sięgają coraz młodsi. Według badań Jolanty Rogali-Obłękowskiej i Barbary Fatygi z lat 1999-2002, ponad 100 tys. gimnazjalistów (10% ogólnej liczby) miała już kontakt z dragami – najczęściej z marihuaną i amfetaminą. Z danych Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie wynika, że co piąty uczeń szkoły średniej w poprzedzającym badanie roku przynajmniej raz używał narkotyków. Co czwarty 17-latek palił marihuanę, co dziesiąty sięgał po amfetaminę, a 7% zażywało heroinę. Tak bawi się dzisiejsza młodzież, a przynajmniej spora jej część. A wakacje to najniebezpieczniejszy okres. Tyle wolnego czasu, trzeba się czymś zająć. Dilerzy zatarli ręce i wzięli się do roboty. Do obsłużenia mają tysiące wszelkiego rodzaju imprez – od prywatek po masowe spędy… – Palę, bo lubię to jebnięcie w głowę – opowiada 19-letnia Natalia. Rozmawiałem z nią kilka dni temu w ośrodku wypoczynkowym na Mazurach. Do miejsca, które dziennikarze wybrali na warsztaty, zjechali również byli już uczniowie jednego z warszawskich liceów. Kilka tygodni temu skończyli szkołę, część z nich właśnie zaklepała sobie miejsca na studiach i wszystko to trzeba było w jakiś sposób uczcić. – A co jest w tej sytuacji lepsze niż trawa? – pyta retorycznie Natalia. Dziewczyna popala od I klasy liceum – marychę przyniósł do szkoły kolega. Dał spróbować. Najpierw za darmochę, później kazał płacić. Ale Natalia miała z czego, a poza tym polubiła „hajowe odjazdy”. Amfy nie bierze, boi się – kilka lat temu jej znajoma z Ursynowa, ostro naspidowana, wyskoczyła z okna i się zabiła. – Mnie to nie grozi, całe to grzanie mam pod kontrolą – zapewnia Natalia. Przez całą noc z domku, w którym mieszkała ze znajomymi, słychać było krzyki, śmiechy, kłótnie. A nad ranem odgłosy zbiorowego rzygania… Lecz nie tylko dzieci z dobrych domów, ale również białe kołnierzyki – młodzi, zdolni, na wysoko płatnych posadach – biorą się za dragi. – Przy tak wariackim tempie pracy człowiekowi szkoda czasu na powolne rozkręcanie imprez – wyjaśnia Przemek z Warszawy, pracownik polskiej filii dużej zagranicznej firmy. Tacy jak on biorą wszystko – marihuanę, amfetaminę, heroinę, kokainę, bez względu na cenę. Byle tylko choć przez chwilę poczuć się na luzie, odstresować, no i zrobić użytek z pieniędzy zarabianych w firmie. Sam Przemek, jak mówi, walnie ekstazkę i wchodzi na wysokie obroty. Dopiero wtedy czuje, że żyje… Rynek wysoce profesjonalny Ze zdobyciem towaru Natalia, Przemek ani tysiące innych młodych ludzi nie mają najmniejszego kłopotu. Dwie trzecie badanych przez prof. Rogalę-Obłękowską gimnazjalistów deklarowało, że jest w stanie zdobyć każdy pożądany narkotyk w czasie od kilku godzin do tygodnia. A jeszcze na początku lat 80. narkotyki były osiągalne
Tagi:
Marcin Ogdowski