Na chandrę i serca rozdarte… Najdłuższy jamnik, kura znosząca największe jajka, najbardziej łaciata krowa, kot o najdłuższych wąsach, mężczyzna o największej stopie, kobieta z najdłuższym warkoczem, „najpiękniejsze oczy w kraju” – to tylko niektórzy rekordziści wypromowani przez „Lato z Radiem”. W ub.r. dowiedzieliśmy się, jak brzmi najkrótsze polskie nazwisko (Ak), kto jest pierwszy i ostatni w alfabetycznym spisie ludności (pani Agnieszka Aab i Żelisław Żyżyliński). W br. będą wybierane „najpiękniejsze kobiece nogi”. Słuchacze lubią akcje i konkursy. Do tej pory najwięcej emocji wzbudziło poszukiwanie w Zalewie Zegrzyńskim Paskudy, wymyślonej kilkanaście lat temu. Odtąd Paskuda trwale zakorzeniła się w języku polskim i przeszła do mazowieckiej legendy. Trzydziestolatek „Lato z Radiem” powstało w 1971 roku jako konkurencja dla nudnych audycji, przedpołudniowych I Programu Polskiego Radia. Wymyślił je Aleksander Tarnawski, pomysłodawca późniejszych „Sygnałów Dnia” oraz „Czterech Pór Roku”. Pierwsza edycja wcale nie przypominała dzisiejszej, trwała zaledwie kilkanaście minut, była czymś w rodzaju magazynu turystycznego. Rok później została zawieszona, zaś od 1973 r. zmieniła formułę i wydłużyła czas antenowy. Odtąd „Lato z Radiem” stało się najpopularniejszym programem w eterze. I tak jest do dziś. Gdy przychodzi astronomiczne lato, z milionów polskich domów dobiega co rano najpopularniejsza letnia melodia, poleczka „Dziadek”. – Kiedy podajemy na antenie numer telefonu, około 80 tys. słuchaczy chce się do nas dodzwonić. Dlaczego nas słuchają? Są znużeni zalewem informacji, szarą codziennością. Chcą się rozerwać, bawić. Robimy dla nich specjalny, urlopowy program. Nadajemy dobrą muzykę dla wielu pokoleń. Wychodzimy ze studia do ludzi – mówi Roman Czejarek, szef „Lata z Radiem”. – Na początku lat 90., gdy pojawiły się stacje komercyjne, zmieniliśmy formułę: zrezygnowaliśmy z odtwarzania faktów na rzecz ich kreowania. Bardzo dużo jeździmy po kraju, odwiedzamy małe miasteczka, wychodzimy w plener, nad jeziora, na szlaki turystyczne. Na darmowych koncertach, które organizujemy w całej Polsce, bawią się ponad dwa miliony ludzi. Lubią nas i chętnie ponownie zapraszają, bo na naszych imprezach nie ma burd, dbamy o bezpieczeństwo. Zawsze zostawiamy po sobie porządek i dobre wspomnienia. W tym roku koncerty „Lata z Radiem” nie będą miały konkurencji – spasowała „Inwazja Mocy RMF FM” oraz „Niebieskie Lato Radia Zet”. Z jednej strony, dziennikarze „Lata” cieszą się, że prześcignęli konkurencję, z drugiej – wzdychają, że konkurencja to najlepszy doping. Pierwsza na żywo „Lato z Radiem” wystartowało jako pierwsza w Polsce audycja nadawana na żywo. Słuchacze mieli znaczny wpływ na treść programu, podpowiadali tematy. Dzisiaj audycje na żywo nikogo nie dziwią, wtedy była to prawdziwa bomba. „Sterylne dotąd radio autorskie stało się otwarte i publiczne, słuchacze czuli się jego współtwórcami. „Na chandrę i na spleen, na serca rozdarte”, śpiewała cała Polska. Kochano tę audycję i bano się jej. Kochano za nowy sposób prowadzenia, za dowcip, lekkość, przyjemność, jaką sprawiała słuchaczom. Kochano ją, bo potrafiła wylansować gwiazdy estrady i życia publicznego (wiedzą coś o tym i Maryla Rodowicz, i Bogdan Łazuka, i Bogusław Kaczyński). Potrafiła też pogrążyć dyrektorów i kierowników ośrodków wczasowych, pensjonatów, restauracji. »Lato z Radiem« nigdy nie przykładało ręki do polityki” – pisał przed laty Witold Ślusarski w „Przekroju”. I tak jest do dzisiaj. Roman Czejarek mówi, że politycy wręcz dobijają się do audycji. Cztery lata temu nawet premier Cimoszewicz chciał być „didżejem” na koncertach. – Odmówiłem mu, chociaż ceniłem go jako polityka. Gdybym zrobił dla niego wyjątek, nie opędziłbym się od polityków, mówiliby: „Dlaczego nie ja? A Cimoszewicz wystąpił!”. Ot, choćby dwa dni temu dzwonił do mnie poważny polityk z prośbą, żebym go zaprosił na antenę. Ale zasada to zasada. – Kiedyś audycja była bardziej kameralna, nastawiona na romantyczne, wakacyjne zauroczenia i miłości, poezje. Dziś jest więcej festynów i koncertów – uważa Zygmunt Chajzer, który po raz pierwszy „dał głos” na antenie w 1984 roku. Dostał wtedy wolną rękę i, zaintrygowany przez znajomą malarkę, która opowiedziała mu o swoich kolorowych snach, zapytał słuchaczy, czy im także śni się w kolorze. Co było potem? Burza telefonów. Wtedy takie zwariowane
Tagi:
Ewa Likowska