Ponad 30% pacjentów opuszczających szpital było niedożywionych Jeden z warszawskich szpitali. Niedzielne przedpołudnie. Kobieta czeka na windę. – Jadę do męża – mówi niepytana, bo pewnie doskwiera jej samotność. – Jeszcze zdążymy pospacerować przed obiadem. Ha, ha, ha… co to za obiad? Tu jest takie wyżywienie, że szkoda gadać. Kiedyś było inaczej, naprawdę przyzwoicie karmili pacjentów. A teraz? Catering. A jak catering, to wiadomo, że musi być gorzej, bo firma musi zarobić. Wczoraj byłam przed kolacją. Mąż podnosi pokrywę pojemnika, a ja widzę na talerzu pięć połówek jajka faszerowanych jakimiś warzywami. Do tego pięć kromek bułki, herbata i kisiel na dokładkę. „Nie jest źle”, myślę sobie. „No, no, dwa i pół jajka na kolację”, mówię do męża. A on do mnie: „Jakiego jajka, przecież to ziemniaki!”. Wyobraża sobie pani? Pięć połówek ziemniaków faszerowanych warzywami! Tak tu teraz karmią! Po ratunek do automatu Na zapleczu szpitala samochody dostawcze. Przyjechały z posiłkiem z kuchni centralnej, położonej kilka kilometrów od szpitala. Z cateringu korzysta wiele polskich szpitali. Jedne firmy cateringowe przygotowują posiłki w kuchni szpitalnej, drugie przywożą je z własnej. NIK zajęła się cateringiem w szpitalach już w 2007 r. Zbadano wówczas 133 z ponad 700 szpitali publicznych. Okazało się, że w tamtym czasie z usług cateringowych korzystało 47% szpitali. Nie wiadomo, ile teraz. Jeśli pacjenci mają uwagi na temat niesmacznego jedzenia lub niedostatecznej jego ilości, winą obarczają firmę cateringową. Niektórzy na mankamentach wyżywienia zarabiają. W tym warszawskim szpitalu są dwa bufety z ofertą „jak u mamy”, elegancki barek oferujący m.in. fastfoodowe jedzenie, punkty z wyrobami cukierniczymi i piekarniczymi. A ponadto dziesiątki automatów do sprzedaży żywności. Te ostatnie działają na okrągło, więc po wafelek, batonik czy puszkę słodkiego napoju można sięgnąć o dowolnej porze dnia i nocy. Ktoś odkrył także niszę rynkową, którą są m.in. pacjenci dostający – jak mąż pani Haliny – na kolację pięć połówek ziemniaków wypełnionych warzywami. Ci nieszczęśnicy mogą skorzystać z automatu oferującego nie słodkości, ale sałatki z kaszą bulgur, bułki z wędliną, serki wiejskie, mleko. Ceny? bułeczka z wędliną – 8 zł, sałatka z kaszą bulgur i serem feta – 12 zł. Zapewne cena takiej sałatki jest niewiele niższa od kwoty, jaką szpital przeznacza na dzienne wyżywienie jednego pacjenta. Ale tzw. wsad do kotła jest niższy niż koszt napoju energetyzującego, który w automacie wynosi 6,50 zł. Przyszedł gruby, wychodzi chudy Wyżywienie w szpitalach to problem, który pojawił się wcale nie w momencie zmiany ustrojowej, ale doskwiera pacjentom od kilkudziesięciu lat. Trudno znaleźć osobę, która by chwaliła wyżywienie w szpitalu. Zawsze jest coś, co można skrytykować: że potrawa bez smaku albo niesmaczna, że posiłek zbyt chłodny, że nieestetyczny, że za mało warzyw, że zamiast masła margaryna, na dodatek w mikroskopijnej ilości. NFZ przeznacza pieniądze na określone procedury lecznicze, ale nie ustala kwoty, która ma być wykorzystana na żywienie pacjentów. Zależy to wyłącznie od dyrektora szpitala. Może on więc uznać, że powinien jak największe kwoty przeznaczyć na leczenie pacjentów, a na ich karmieniu oszczędzać. Chociaż dietetycy uważają, że przy nieprawidłowym żywieniu pacjenta trudniej uzyskać pozytywne rezultaty leczenia. Polskie Towarzystwo Żywienia Pozajelitowego, Dojelitowego i Metabolizmu wykonało w marcu tego roku badanie dotyczące karmienia chorych. Ankieta objęła 60 szpitali, z których napłynęły 2684 ankiety wypełnione przez pacjentów opuszczających oddziały szpitalne. Ustalono, że ponad 30% pacjentów wychodzących ze szpitala było niedożywionych. W 2011 r. Instytut Żywności i Żywienia przygotował publikację „Zasady prawidłowego żywienia chorych w szpitalach”. Zawiera ona informacje dotyczące m.in. norm żywienia pacjentów, leczenia żywieniowego, wpływu odżywiania na skuteczność i koszty leczenia. Tyle że opracowanie nie jest prawem obowiązującym szpitale, ale zbiorem zaleceń. Dyrektorzy szpitali, planując, jaką kwotę przeznaczą na żywienie pacjenta, nie muszą ich brać pod uwagę. Na mocy Ustawy o bezpieczeństwie żywności i żywienia od 2006 r. odpowiednie rozporządzenie w tej sprawie mógłby wydać minister zdrowia, jednak do tej pory żaden z szefów resortu z tej możliwości nie skorzystał. Być może jest to sytuacja wygodniejsza dla ministerstwa, bo pacjent swoje niezadowolenie kieruje w stronę dyrektora szpitala lub firmy cateringowej, a nie pod adresem polityków, którzy decydują o budżecie na ochronę zdrowia. 12,27 zł