Legenda bez końca

Legenda bez końca

Stulecie Niebieskich z Chorzowa W Bismarckhütte (Wielkie Hajduki, Chorzów-Batory) odbyło się spotkanie założycielskie klubu sportowego. W tzw. czerwonym pokoju w Domu Związkowym w Wielkich Hajdukach (obecnie Miejski Dom Kultury Batory) zebrało się 40 osób. Na pierwszego prezesa wybrano nauczyciela Pawła Koppę (w niektórych opracowaniach podawane są imiona Józef Augustyn), a jako klubowe barwy – niebieski i biały. To nie przypadek, w tamtym okresie były to tradycyjne barwy Górnego Śląska (obecnie to żółty i niebieski). Powszechnie nazywani Niebieskimi, są pierwszym śląskim klubem, który powstał z inicjatywy Polskiego Komitetu Plebiscytowego. Przynależność do niego oznaczała w tamtych czasach opowiedzenie się za polskością Śląska, była wyrazem nie tylko sportowej aktywności, ale i patriotycznej postawy. Część historyków twierdzi, że nazwa miała nawiązywać do ruchu narodowo-wyzwoleńczego, właśnie wtedy tworzącego się w regionie. Nikt więc nie oponował, kiedy klubowy skarbnik Edward Supernok zaproponował nazwę Ruch. Był wtorek, 20 kwietnia 1920 r. Jedenastka marzeń Chociaż zdaję sobie sprawę, że zamysł zaproponowania jedenastki 100-lecia jest więcej niż ryzykowny, nie mam najmniejszego zamiaru wdawać się w polemikę, kto zasłużył na miejsce w „zespole gwiazd”, a kogo zabrakło. To wybór subiektywny (ze swej istoty dyskusyjny) – wirtualny zestaw graczy z kilku całkowicie odmiennych futbolowych epok. Na kogoś trzeba było się zdecydować… Co wcale nie oznacza, że nie doceniamy klasy lub zapomnieliśmy takich zawodników jak Teodor Peterek, Jan Benigier, Andrzej Buncol, Edward Lorens, Joachim Marx, Jan Rudnow, Mariusz Śrutwa, Henryk Alszer, Eugeniusz Faber, Albin Wira, Gerard Wodarz. To ekskluzywne grono muszą uzupełnić bramkarze: Jan Barow, Henryk Bolesta, Piotr Czaja, Jacek Kurowski, Eryk Tatuś, Józef Wandzik czy Edward Szymkowiak. Zapewne nigdy nie ustaną dyskusje, który Ruch był lepszy, ten przedwojenny, z Ernestem Wilimowskim, Gerardem Wodarzem i Teodorem Peterkiem, czy ten z lat 50. i późniejszych, z Gerardem Cieślikiem, Eugeniuszem Faberem, Joachimem Marxem i Antonim Nierobą. Bramkarz: Ryszard Wyrobek, „Pingol” (w Ruchu w latach 1945-1962, 259 meczów). Obrońcy: Jerzy Wyrobek (1969-1982, 264); Antoni Nieroba (1956-1972, 347); Dariusz Gęsior (1987-1996, 178); Antoni Piechniczek (1965-1972, 151). Pomocnicy: Czesław Suszczyk (1948-1959, 233); Zygmunt Maszczyk (1963-1976, 310); Gerard Cieślik (1939-1959, 237); Bronisław Bula (1961-1978, 318). Napastnicy: Ernest Wilimowski (1934-1939, 86); Krzysztof Warzycha (1983-1989, 192). Godzi się przypomnieć kilku najwybitniejszych z plejady wybitnych graczy chorzowskiego klubu. To dwaj dominatorzy: Ernest Wilimowski (okres przedwojenny) i Gerard Cieślik (powojenny) oraz wyjątkowy duet byłych zawodników, a potem selekcjonerów reprezentacji Polski: Antoni Piechniczek i Waldemar Fornalik. Arcymistrz Wilimowski Tak opisywał go Kazimierz Górski w „Alfabecie Pana Kazimierza”: „Ernest Wilimowski – widziałem go grającego przed wojną. Zawsze jak Ruch przyjeżdżał do Lwowa, to te tysiąc czy półtora tysiąca więcej ludzi było na meczu. A przeważnie przychodzili na Wilimowskiego i wtedy patrzyli, co on zrobi. A on czasami robił takie numery. Jak dostał piłkę w polu karnym, to był bardzo niebezpieczny, a jeszcze na dodatek po lewej stronie miał świetnego partnera, jakim był Wodarz. Znali się i grali – jak to się mówi – na pamięć. Wilimowski miał drybling, umiał ograć. Bywało tak: on ogrywał obrońcę, ogrywał bramkarza i pusta bramka… A on stanął z piłką na linii, a wszyscy zamarli. Sędzia nie gwiżdże, bo przecież nie ma jeszcze piłki za linią, a Wilimowski sobie stanął i czekał, żeby bramkarz wrócił. A kiedy, wracając, bramkarz próbował ponownie się rzucić, to Ernest pyknął i dopiero była bramka. No, publiczność była zachwycona. Na takie numery mógł sobie pozwolić właśnie tego typu zawodnik, jakim był Wilimowski. On sam wygrywał mecze, sam strzelał wiele bramek. Na niego grała praktycznie cała drużyna”. Narodowy bohater Cieślik „Na przykład Gerard Cieślik! Prowadziłem jakiś mecz ligowy na »jego« stadionie przy ulicy Cichej. Mecz ważny, przede wszystkim dla przeciwników Ruchu, bowiem groziła im degradacja… Co chwila był »kocioł« pod ich bramką, było dużo kornerów i strzałów. Na przedpolu obu bramek brakowało trawy, toteż mieszany nogami piłkarzy piasek często wzbijał się w górę

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 17/2020, 2020

Kategorie: Sport