Jurek Owsiak: Kiedy podróżowaliśmy po Nevadzie, najbardziej smakowały mi steki usmażone na kratce kanalizacyjnej przy samochodzie Celebrowanie jedzenia zawsze było dla mnie ważne podczas podróży. Nie wolno było go opuszczać, zwłaszcza wieczorem, a jeśli powstawały jakieś trudności, zawsze się kombinowało. Kiedy podróżowaliśmy po Nevadzie, pamiętam, że najbardziej smakowały mi steki usmażone na kratce kanalizacyjnej przy samochodzie. A jak i dlaczego na kratce? Nevadę przemierza się długą drogą pomiędzy monumentalnymi górami, takimi jak z reklam Marlboro. Do dzisiaj żadne współczesne badziewie nie zaśmieca jej krajobrazu, nadal można tam kręcić filmy kowbojskie bez budowania scenografii, kaktusy są te same, drzewa te same, także piasek i skalne monumenty, tylko samochody musiałyby zniknąć z krajobrazu, ale też jest ich tam niewiele. I tak jadąc przez ten krajobraz, kupiliśmy sobie na jakiejś stacji benzynowej steki, porządne amerykańskie steki, krwiste, bardzo grube i nie do podrobienia. Jadłem kiedyś steki argentyńskie, miały nawet certyfikat, że pochodzą z najlepszej hodowli bydła w Argentynie, ale bujajcie się – stek amerykański jest jakby stworzony dla mnie, podchodzi mi najbardziej na świecie. Kupiliśmy więc sobie te wielkie steki, licząc, że wieczorem dojedziemy do celu – a zmierzaliśmy na zlot harleyowców z całych Stanów – i tam je sobie zrobimy. Lecz nie dojechaliśmy do celu i kiedy wiedzieliśmy już, że nam się nie uda, zatrzymaliśmy się przy jeszcze jednej przydrożnej stacji. Dzisiaj na stacjach benzynowych w wielu krajach możemy kupić grill oraz wszystko do grilla, co nam się zamarzy, tu jednak stacja była jakby osuszona z takich pomysłów. Bida z nędzą, oprócz paliwa – nic. Zapobiegawczo wieźliśmy ze sobą węgiel, ale nie mieliśmy na czym usmażyć steków. Zaczęliśmy więc rozmawiać z chłopakiem, który tam pracował. – Nie wiesz, gdzie by tu można było kupić maszynerię do grilla? – pyta kumpel. – Nie, nigdzie tutaj czegoś takiego nie znajdziecie – powiada tamten. – Lecz wiecie co, chłopaki? Ja już parę razy pożyczałem takim jak wy kratkę kanalizacyjną i ludzie byli z niej zadowoleni. Smażyli sobie na tej kratce i jedli. Chcecie? – Pokaż tę kratkę – mówimy. Kratka była żeliwna, podłużna i istotnie nosiła ślady chyba setek grillowań. – Może być – powiedzieliśmy. – Ale mam prośbę: przywieźcie mi ją rano, tylko koniecznie. Obiecaliśmy mu, rozbiliśmy się w pobliżu i na tej kratce, nad ogniskiem, mając sól za wszystkie przyprawy, usmażyliśmy sobie na kolację steki. Po dzień dzisiejszy pamiętam ich smak (…). Jak podjechaliśmy rano pod stację, kolesia nie było, w ogóle wszystko zamknięte na głucho. Odłożyliśmy kratkę na swoje miejsce ze świeżym śladem naszego grillowania. Przy stacji była budka telefoniczna, a przy budce stała kobieta, nawet nie pamiętam, czy gdzieś obok był jej samochód. Zaczęła coś do mnie mówić i dopiero kumpel – Nepal – Amerykanin z wyboru, dosyć stanowczo z nią porozmawiał i zabrał mnie i Adasia do samochodu. – O co chodziło – pytam. – To była kobieta od Świadków Jehowy. – A skąd się tu wzięła? A czego chciała – pytam. – Odpowiedzi na ich stałe pytanie: czy wiemy, że świat zdąża w złym kierunku. A my z Adasiem prawie że zgodnie: – No pewnie, tu nie było żadnego oprzyrządowania do grilla! Nic białego Z jedzeniem na wyjazdach różnie bywa. W każdym kraju je się trochę inaczej, trzeba przede wszystkim wiedzieć, co jeść, bo nie zawsze może to być dla nas bezpieczne. W Indiach miałem zawsze jedną, żelazną zasadę – nie jem nic białego. Żadnych serów, żadnych twarożków, żadnych, kurwa, jogurtów. I zawsze mówiłem to swojej załodze: nie wciągajcie żadnych białasów, flora bakteryjna w środku jest kompletnie inna i nawet jeśli takie jedzenie jest formalnie zapakowane, wszystko styka i wydaje się, że jest OK, to dla Europejczyków nie będzie OK. Kiedy pierwszy raz przyjechaliśmy naszą filmową ekipą do Indii, jeden z kolegów wciągnął oczywiście jogurt, mimo że cztery razy go prosiłem, by tego nie jadł. A wieczorem dostał takiego kogla-mogla, coś tak nim zakręciło między piersią a dupą, że zachowywał się, jakby siedział w nim cały Czarnobyl. To była po prostu hekatomba! Jak się zaczęło, to pierwszy raz w życiu widziałem człowieka,