Lęk przed burzą – rozmowa z prof. Juliuszem Gardawskim
Po protestach w Warszawie zarysowała się szansa powrotu związków zawodowych do roli organizatora ruchu społecznego reprezentującego większość świata pracy Prof. Juliusz Gardawski – dyrektor Instytutu Filozofii, Socjologii i Socjologii Ekonomicznej w Szkole Głównej Handlowej, badacz m.in. klasy pracowniczej, związków zawodowych i dialogu społecznego, obserwator prac Komisji Trójstronnej, panelista w debacie zorganizowanej przez związkowców w czasie Ogólnopolskich Dni Protestu w Warszawie. Ministrowie nie wyszli Panie profesorze, kurz po manifestacji związkowców w Warszawie opadł, zmył go deszcz. Główne hasło protestu, „Dość lekceważenia społeczeństwa”, zostało zlekceważone przez władzę. – Minister Władysław Kosiniak-Kamysz, mimo wcześniejszych zapowiedzi, nie wyszedł do związkowców, postulaty przyjął dyrektor departamentu. Gdy związkowcy przychodzili ze swoimi postulatami do resortów, nie wyszedł do nich żaden minister. Wyjątkiem była Kancelaria Prezydenta. Myślę, że w rządzie musiała zapaść decyzja o przyjęciu takiej taktyki. Od lat obserwuje pan prace Komisji Trójstronnej. Czy można powiedzieć, że rząd PO-PSL jest antypracowniczy? – Kiedy pierwszy rząd Donalda Tuska miał się konstytuować po wyborach w 2007 r., wielu związkowców – zwłaszcza z „Solidarności” – mówiło mi: teraz będzie czysty liberalizm i koniec dialogu, związki zostaną odesłane do kąta. Tak się nie stało. Rząd żywo interesował się Komisją Trójstronną, w jej prace angażował się mocno m.in. Michał Boni. Nominacje na członków komisji otrzymali ministrowie z kluczowych resortów. Napięcia jednak rozpoczęły się wcześnie, wraz z przyjściem na posiedzenie komisji Adama Szejnfelda z pakietem deregulacji prawa gospodarczego. Związkowcy uznali, że propozycje Szejnfelda zawierające rozluźnienie niektórych rygorów Kodeksu pracy dla małych i średnich przedsiębiorstw są przygrywką do objęcia tymi rozwiązaniami także dużych firm. Był to sygnał braku zaufania. Mimo to za pierwszego rządu Tuska przez większość czasu dialog społeczny był bardziej konstruktywny niż w okresie rządów PiS. Sporo rzeczy wychodziło, mimo że tylko częściowo spełniały oczekiwania strony pracowniczej – w dialogu między pracodawcami a związkami powstał projekt pakietu antykryzysowego w 2009 r., uzgodniono skalę obniżenia składki odprowadzanej do OFE. Rząd ustąpił w szeregu kwestii dotyczących emerytur pomostowych, utrzymując przywileje niektórych grup zawodowych. Śladami Kaczyńskiego Jednak pod koniec pierwszej kadencji rządów PO dialog trzeszczał. – Poszło o wysokość płacy minimalnej na 2012 r., związki i pracodawcy ustalili wielkość podwyżki, przewodniczący komisji, wicepremier Waldemar Pawlak, poparł ją, zaznaczając, że ostateczna decyzja należy do rządu. A rząd się nie zgodził. Doszło do mocnego zawirowania, pojawiły się głosy, że na czele komisji powinien stanąć ktoś decyzyjny. Taki jak Jerzy Hausner, który jako wicepremier i szef najważniejszych resortów mógł podejmować decyzje w sprawach będących przedmiotem dialogu. Podobnego zdania był wicepremier Pawlak, prosząc Donalda Tuska o zastąpienie go w Komisji Trójstronnej przez ministra finansów. – Waldemar Pawlak złożył funkcję w wyniku apelu partnerów społecznych do premiera o wyznaczenie na przewodniczącego komisji polityka, który w imieniu rządu może podejmować wiążące decyzje. W sprawach dotyczących finansów publicznych, czyli prawie we wszystkich, głos rozstrzygający należał w rządzie do ministra finansów. Donald Tusk powierzył kierowanie Komisją Trójstronną Władysławowi Kosiniakowi-Kamyszowi, który reprezentuje słabszego koalicjanta, nie ma mocnej pozycji nie tylko w rządzie, ale i we własnej partii. – Identyczna sytuacja, o czym teraz się zapomina, była za rządów PiS, gdy Komisją Trójstronną kierowała minister pracy i polityki społecznej Anna Kalata z Samoobrony, debaty zaś nad paktem społecznym prowadził zespół spoza Ministerstwa Pracy, kierowany przez polityka PiS. Wtedy też pojawiły się głosy, że minister Kalatę powinien zastąpić ktoś inny – jeśli nie prominentny przedstawiciel PiS, to choćby wicepremier Andrzej Lepper. Platforma w drugiej kadencji sprawowania władzy skorzystała z podobnego rozwiązania jak zastosowane przez Jarosława Kaczyńskiego. To jednak lekceważenie związków. Premier Tusk po sukcesie PO w 2011 r. uznał, że nie musi już zbytnio się liczyć ze związkami, bo ma mocny mandat wyborczy. – Premier wyraźnie dał do zrozumienia, że bierze odpowiedzialność za kraj i jego misja w kluczowych aspektach nie będzie przedmiotem negocjacji ze związkami zawodowymi. W czasie exposé ogłosił zamiar wydłużenia wieku emerytalnego do 67 lat, czym zaskoczył związki. Komisja Trójstronna z pewnością nie jest miejscem, w którym da się przeforsować