Lekcja z bitwy pod Mątwami

Lekcja z bitwy pod Mątwami

350 lat temu, 13 lipca 1666 r., starły się pod Mąt­wami oddziały królewskie Jana Kazimierza, mającego za doradców hetmana polnego koronnego Jana Sobieskiego i hetmana polnego litewskiego Michała Kazimierza Paca, z rokoszanami Jerzego Sebastiana Lubomirskiego. Wrogie wojska oddzielały prócz samej, płytkiej tutaj Noteci, jej szerokie na ćwierć mili rozlewiska i przyrzeczne bagna. Wiódł przez nie bród w kierunku położonej na pagórkach wsi Tupadły. Zajeżdżony chłopskimi wozami był miejscami tak wąski, że mogli iść przy sobie co najwyżej czterej jeźdźcy, a i tak niektóre odcinki musieli przepływać. Wtedy to piechota skazana była na forsowanie wód „za ogony końskie uchwyciwszy”, co mieszało formacje i wywoływało zrozumiały bałagan. Mimo to Jan Kazimierz nakazał atak. Pierwsza przeprawiła się lekka jazda litewska, następnie ciągnący muszkieterów dragoni, potem wiarusi Czarnieckiego. Lubomirski, który chował dotąd swoich żołnierzy za pagórkami (dysponował tylko jazdą), odczekał, aż mniej więcej połowa królewskich znajdzie się na „jego” brzegu. Wówczas rzucił wszystkie swoje siły do wściekłej szarży z góry w dół. Impetu uderzenia królewscy, chociaż walczyli dzielnie, wytrzymać nie mogli. Jan Sobieski kazał trąbić na odwrót. Ale jednocześnie rycerze wojsk rządowych, chcąc pomóc swoim, tłumnie rzucili się do brodu. Powstał całkowity chaos. Jedni się cofali, drudzy usiłowali przeć naprzód, inni strąceni z grobli tonęli w błotach. W tej sytuacji wojska Jana Kazimierza z „lubomirskiego brzegu” postanowiły zdać się na parol. Zwycięzcami byli w końcu ich panowie bracia, z którymi spotykali się na elekcjach i sejmikach, dzielili wizję świata i obyczaj. Nieszczęsny optymizm. Gdy tylko złożyli broń, rozpoczęła się przerażająca, wyuzdana rzeź. Naliczono nazajutrz od 2,5 do 4 tys. (w zależności od źródła) zabitych, z których tylko drobny odsetek padł w boju. Pisze Witold Kłaczewski: „Szlachta (stronnicy Lubomirskiego – L.S.) zaczęła wyrzynać pozbawionych dowódców dragonów, którzy zginęli prawie wszyscy. Większość trupów miała po sześć-siedem cięć, niektóre nawet 30 do 40. Wymordowano wszystkich jeńców”. Zbigniew Wójcik: „Poległo lub zostało wymordowanych przez rozwścieczonych buntowników ponad 2,5 tys. żołnierzy, w tym ogromna większość dragonów. Była to prawdziwa rzeź, a jednocześnie najkrwawsza bitwa na ziemiach polskich w XVII w.”. Oddajmy jednak głos naocznemu świadkowi wydarzeń. 14 lipca, czyli dzień po bitwie, pisze Jan Sobieski do Marysieńki: „Z tej okazji najwięcej zginęło ludzi, że skoro na błota uszli, wywoływali ich, dając im quartier i parol, a potem, zawiódłszy na górę, nie ścinali, ale rąbali na sztuki. Nie tylko Tatarowie, Kozacy nigdy takiego nie czynili tyraństwa, ale we wszystkich historiach o takim od najgrubszych narodów nikt nie czytał okrucieństwie. Jednego nie najdują ciała, żeby 40 nie miał mieć w sobie razów, bo i po śmierci nad ciałami się pastwili”. Nie piszę o tym dlatego, że rocznica okrągła, a sprawa, nie bez kozery, jakby mało zajmująca miejsca w naszych szkolnych podręcznikach historii. Nie dlatego również, że przeczy narodowym mitom, jak to Polak z Polakiem zawsze się dogada, a w ogóle to jesteśmy nacją brzydzącą się krwią i przemocą („Nasz naród scen krwawych, groźnych i dzikich nie lubi…” – twierdził Andrzej Niemojewski). Chodzi mi tym razem o coś innego. Którzy z mątwieckich zmagań – ci z północnej, czy ci z południowej strony Noteci byli prawdziwymi Polakami w znaczeniu przyjętym przez naszą prawicę? W największym uproszczeniu: żołnierze Jana Kazimierza bronili autorytetu państwa i króla, czyli ipso facto jego polityki centralizacji władzy, ograniczenia sejmiko- i sejmokracji, zniesienia liberum veto oraz zbliżenia z Zachodem za pośrednictwem i z pomocą Francji, włącznie z powierzeniem korony polskiej Burbonowi, księciu Louisowi Antoine’owi Henriemu d’Enghienowi. Zwolennicy Lubomirskiego taplali się w swojskości. Żadnego naruszania „odwiecznych” tradycji i obyczajów! Obcych, ich rad i rozwiązań społecznych nie potrzebujemy. Żadnej cudzoziemszczyzny! Nie darmo po bitwie pastwiono się przede wszystkim nad dragonami, bo była to przecież jazda obcego (zachodniego) autoramentu. Trzeba przyznać, że nasz dzisiejszy narodowiec z mieczykiem Chrobrego w klapie miałby tu twardy orzech do zgryzienia. Z jednej bowiem strony, polskość ceni ponad wszystko i nienawidzi Europy, a zaściankowy obyczaj za skarb duszy uważa; z drugiej – tęskni za silnym, twardym przywództwem, a towarzystwo z Wiejskiej (jeśli sam do niego nie należy) najchętniej, jak zrobił to pan

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2016, 24/2016

Kategorie: Felietony, Ludwik Stomma
Tagi: Ludwik Somma