Lekcja perspektywy

„Na progu 94. roku życia należy się z tym liczyć”, napisał po śmierci Czesława Miłosza Stanisław Lem. I rzeczywiście Miłosz swoją śmiercią wyłamał się jakby z polskiej tradycji, gdzie „wybrańcy bogów umierają młodo”, ich odejście spada „jak grom z jasnego nieba”, a dzieło, z nagła przerwane, pozwala snuć dowolne domysły, co by mogło być dalej. Miłosz odszedł w wieku sędziwym, miał swoją śmierć przemyślaną na tyle, na ile człowiek może przemyśleć to jedyne doświadczenie, nie biorąc w nim osobistego udziału, a dzieło jego sięgnęło najwyższych szczytów uznania, z Noblem włącznie. Odszedł więc tak, jak odchodzili wielcy twórcy europejscy, jak Goethe, jak Michał Anioł, jak Leonardo, jak u nas Jarosław Iwaszkiewicz. Mieczysław Wallis, historyk sztuki, napisał kiedyś książkę, zatytułowaną „Późna twórczość wielkich artystów”, w której dowodzi, że dla ludzi, których długie życie nauczyło mądrości, twórczość senilna nie musi być czasem schyłku naznaczonego postępującą demencją, lecz na odwrót – bywa okresem jasności widzenia i prostoty myśli. Sądzę, że tak właśnie było z Miłoszem. Po jego śmierci, często zresztą z ust ludzi młodych, którzy nie zawsze wiedzą, co mówią, słyszę zwroty w rodzaju, że „oto odszedł jeden z ostatnich”, że „takich ludzi już nie ma”, że „brak nam takich autorytetów” itd. Jest to oczywiście bardzo piękne i wzruszające, nie wiem jednak, czy autorzy tych zwrotów wiedzą, że wypowiadając je, rezygnują jakby z głównej ideologii obecnego wieku, którą jest apologia młodości. Młodość, młodość jako taka uważana jest za niekwestionowaną wartość nie tylko na rynku pracy, ale w młodych także, w ich elastyczności umysłowej nasza przyszłość i nawet 50-letni przywódcy polityczni, kiedy poplączą się im nogi, gotowi są – werbalnie przynajmniej – złożyć swój ciężar na barki młodych, którzy podobno wiedzą lepiej. Nie wiedzą lepiej. A przynajmniej nie wiedzą tylko z tego powodu, że są młodzi. Przykład Miłosza pokazuje nam bowiem całkiem inny, tym razem prawdziwy mechanizm mądrości i autorytetu. Jest lekcją perspektywy. Jeśli bowiem rzeczywiście z tą śmiercią coś się kończy, to końcem tym jest odchodzenie pokolenia, którego dojrzałe, myślące życie rozpięte było nad czterema różnymi formacjami dziejowymi Polski – Polską przedwojenną, Polską okupacyjną, Polską Ludową i Polską obecną, zwaną III Rzecząpospolitą. Jest to doświadczenie niezwykłe, które rzeczywiście odchodzi razem z tą generacją, a u Miłosza zaowocowało tym, co określa się jako jego „dystans” wobec rzeczywistości, to znaczy spojrzenie nie ze środy na czwartek, lecz z dekady na dekadę, a nawet z wieku na wiek. Bez tego, jak pisał, pozostaje jedynie „festyn krótkich nadziei, zgromadzenie pysznych, turniej garbusów, literatura”. Utrata perspektywy staje się niemal regułą naszej obecnej rzeczywistości. Nie jest to jednak tylko skutek odchodzenia starszej generacji, wyposażonej w pamięć, lecz jest to również owoc założenia, w myśl którego historia musi być ciągle i radykalnie przerywana i kawałkowana. Po wojnie PRL położyła żelazną zaporę pomiędzy sobą a okresem przedwojennym. Po roku 1989 taka sama żelazna zapora położona została pomiędzy III Rzecząpospolitą a PRL, taka sama a nawet groźniejsza, bo przecież nikt w PRL nie nazywał Polski przedwojennej „czarną dziurą”. Źródłem tego, co określamy jako mądrość Miłosza, jest przeskakiwanie tych zapór, a więc widzenie ciągłości. W życiorysach Miłosza podkreśla się jego niezgodę. Niezgodę na Polskę przedwojenną, gdzie „znów mieli państwo, ale krótko trwało / Konie ułańskie pląsały w paradzie”, niezgodę na zbrodnię wojny, ale i na nierozumne bohaterstwo, niezgodę na komunizm, niezgodę na zakamieniałą emigrację powojenną, a także, owszem, niezgodę na III Rzeczpospolitą, w której jego protest przeciwko zakazowi pochodu mniejszości seksualnych po ulicach miasta Krakowa był ostatnim bodaj jego wystąpieniem publicznym. Jest w tym wyraźna konsekwencja. Człowiekowi mądremu trudno utożsamiać się bez reszty z jakąkolwiek rzeczywistością, chociaż zarazem odwrócenie się od niej jest rejteradą. I wie on równocześnie, że nic naprawdę nie kończy się radykalnie, nie przemija z momentu na moment. „Drański” przedwojenny wojewoda, o którym wspomina w swoim wierszu, „błazny w obrożach”, których widział w PRL, a nawet rozbawieni klienci karuzeli, która stała pod murem płonącego getta, mają i dzisiaj swoich potomków, takich samych lub podobnych. Czy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 35/2004

Kategorie: Felietony