Lekko i przyjemnie? Nie da się – rozmowa z Grażyną Barszczewską
Zawsze marzyłam, żeby zagrać bez charakteryzacji, samą nieubraną twarzą, bez żadnego makijażu, no i wykrakałam sobie – Mówi się, że jest pani aktorką odważną, a za najnowszy dowód niech posłuży monodram „Pani z Birmy” w Teatrze Polonia, w którym występuje pani bez charakteryzacji. – Zawsze marzyłam, żeby zagrać bez charakteryzacji, właśnie tak, samą nieubraną twarzą, bez żadnego makijażu, no i wykrakałam sobie! – Sauté? – Tak, sauté. Nie wstydzę się swojej nagiej twarzy. W tym monodramie gram rzeczywiście bez żadnego uczesania i nawet bez cienia szminki. Podobne doświadczenie miałam w filmie Greenawaya, u którego zagrałam małą rolę arystokratki, ale z ciekawym monologiem w staroangielskim, który musiałam wykuć na blachę. Mój kostium, te wszystkie bogate kryzy, niezwykle kontrastował z zupełnie surową twarzą, czerwonym nosem, zarumienionymi policzkami, tak jak naznaczył je mróz, wiatr czy słońce. Wyglądało to jak na autentycznych obrazach dawnych mistrzów. W tym wypadku brak charakteryzacji był charakteryzacją wspomagającą postać. Podobnie jest w „Pani z Birmy”. – W Teatrze Polskim, z którym związana jest pani od lat, jest inaczej. Za chwilę czeka panią charakteryzacja do tytułowej roli w „Dulskiej” według Gabrieli Zapolskiej. To, że pani gra tę rolę, zaskoczyło, a wymagało chyba odwagi. Pani ma przecież swój ustalony wizerunek: aktorka elegancka, kobieta wytworna, ktoś, kto ma maniery, a Dulska manier nie ma. Czy nie miała pani wątpliwości przed przyjęciem tej roli? – Na pierwszym spotkaniu zapytałam reżyserkę: dlaczego ja? Ale nasza inscenizacja to sztuka o rozpadzie współczesnej zamożnej rodziny – Dulska jest właścicielką nieruchomości, a więc kamieniczniczką – a nie o niechlujstwie zewnętrznym. Takie Dulskie dowodzą dzisiaj swoimi wielkimi domami i firmami, spotkać je można także na korytarzach telewizji i wcale nie chodzą w brudnym szlafroku i papilotach. Wychowują dzieci bezstresowo przez… pieniądze. Kasa w rodzinie zastępuje rozmowy, bliskość, uczucia. Eleganckie, przeszklone, piękne wnętrza. – Brudu tam trudno się dopatrzyć. – Bo brud jest w nas. To jest ta cała hipokryzja, która ciągle nieźle się trzyma… Ale wracając do tego mojego wizerunku kobiety wytwornej, proszę przypomnieć sobie, że i w teatrze, i w filmie zdarzało mi się czasem wychodzić poza ramy tej, stworzonej głównie przez popularne role telewizyjne, etykiety słodkiej czy bohaterskiej damy. Prywatnie natomiast na ten wizerunek przystaję bez zastrzeżeń. Na drzwiach, pani Grażyno – Dulska nam odmłodniała i uwspółcześniła się, a Zapolska nieoczekiwanie spotkała się z Gombrowiczem, z jego „Pornografią”, w której zagrała pani na scenie Teatru Capitol. – To było moje pierwsze zetknięcie się z Gombrowiczem. Fascynujące. Aktorom zawsze bardziej smakuje to, co odległe od ich doświadczeń. Przyciągnął mnie język Gombrowicza, inny, nowy. Czułam, że wymaga to innych środków aktorskich. Jeśli postać ma problem ze swoim „niegrzecznym” ciałem, to nie może się wyrażać w ten sposób, jak wyraża się to w dzisiejszej telenoweli czy nawet u Zapolskiej. Jeśli pokazuję na scenie własne udo, to musi to coś znaczyć. Dzisiaj pokazuje się na scenie wszystko. Nikogo to już nie szokuje. Natomiast całe zgorszenie, strach, rozpasanie, ten słodki grzech, ta cała pornografia, która dzieje się w środku mojej na pozór zimnej bohaterki na widok uda, jest dla mnie najbardziej interesująca. To powinno działać jak odkryta kostka na początku XIX w. – Czy takich inspiracji oczekuje pani od reżysera? – Dziś od reżysera oczekuję propozycji formy. Jak ważna jest forma, zrozumiałam podczas prób „Ameryki”, mojej pierwszej roli w Teatrze Ateneum, reżyserowanej przez Jerzego Grzegorzewskiego. Wiedziałam, że to wizjoner nowego teatru, więc go pytałam, jak chce, bym grała tę postać. Bardzo namolnie pytałam (grałam Teresę), a on z przerażeniem na mnie patrzył i nie wiedział, co ja do niego mówię! Byłam zrozpaczona. W końcu – pamiętam – w bufecie przydusiłam niemal reżysera do ściany: „Nie puszczę pana, chcę wiedzieć, jak mam grać!”. Wtedy Grzegorzewski spojrzał na mnie z powagą i wydusił: „Na drzwiach, na drzwiach, pani Grażyno”. I okazało się to dla mnie kluczem do budowania tej roli. Reżyser zaproponował formę, wcisnął nas w dwoje wielkich drzwi. To było na Scenie 61, i ja z Olgierdem Łukaszewiczem, rozpięci na tych drzwiach, nie widząc się nawzajem, prowadziliśmy dialog miłosny, główną scenę między Teresą a głównym bohaterem, Karlem. Ten pomysł Grzegorzewskiego, klucz, właśnie forma, uruchomił całą postać, podpowiedział, jaka ma być