Wszystkie najważniejsze książki Stanisława Lema doczekały się japońskich przekładów Prof. MITSUYOSHI NUMANO z Wydziału Slawistyki i Literatury Słowiańskiej Uniwersytetu w Tokio, tłumacz książek Stanisława Lema na język japoński – W publicznych wypowiedziach nie kryje pan fascynacji twórczością Stanisława Lema. Czy może pan zdradzić, jakie były początki tej fascynacji? – Cóż, to dość zamierzchła historia (śmiech). Ale do rzeczy – mając mniej więcej 15 lat, już na poważnie interesowałem się fantastyką naukową. Czytałem jednak wyłącznie literaturę amerykańską, pojęcia nie mając o tym, że istnieje jakiś autor z Polski specjalizujący się w tej dziedzinie. I kiedyś przypadkowo natrafiłem na japoński przekład „Solaris”. Już sam tytuł wydał mi się wystarczająco intrygujący i tajemniczy. Zabrałem się więc do czytania, by wkrótce się przekonać, że oto doświadczam czegoś nieznanego mi do tej pory. Czułem, że mam przed sobą dobrą, mocną beletrystykę, która wciągała mnie z każdym akapitem. Zarazem jednak rodząc we mnie jakiś dziwny lęk. Byłem wówczas zbyt młody, by nazwać rzecz po imieniu, dziś określiłbym ten stan mianem lęku metafizycznego. To uczucie, które pojawia się w sytuacjach przekraczających granice ludzkiego wyobrażenia. Bohaterowie „Solaris”, a z nimi czytelnicy, stają wobec NIEZNANEGO, uświadamiając sobie, jak bardzo są bezradni… – Mówi pan o lekturze „Solaris” jak o doświadczeniu ontologicznym i epistemologicznym. – Bo tym właśnie była. Po przeczytaniu tej książki moja wizja świata diametralnie się zmieniła. To od tej pory towarzyszy mi refleksja, że nie wszystko potrafimy wyjaśnić i nie wszystko da się przewidzieć. Że nieznana jest logika rządząca tym światem, zresztą nie bardzo wiadomo, czym jest ten świat i po co w ogóle powstał. Pisząc o tym wszystkim, Lem wyraźnie odróżniał się od autorów moich dotychczasowych lektur. I tym właśnie zdobył sobie moje zainteresowanie, które z czasem doprowadziło do tego, że sam zacząłem tłumaczyć jego powieści. – Polski i japoński to dwie różne rzeczywistości językowe. Tylko się domyślam, jak trudna musi być pańska praca… – W japońskim są tylko dwa czasy: przeszły i teraźniejszy. Nie ma odmiany rzeczowników przez przypadki, nie ma podziału na rodzaj męski, żeński i nijaki. Liczbę pojedynczą lub mnogą zaznacza się tzw. klasyfikatorami, innymi dla ludzi, dużych i małych zwierząt, aut czy budynków. To tylko przykłady, jak ogromne są różnice gramatyczne. A Lem – nie uciekając od skomplikowanych, filozoficznych wywodów – wcale mi zadania nie ułatwia (śmiech). Powieść „Solaris”, o której wspomniałem na początku, była japońskim tłumaczeniem. Tyle że wówczas nie było w Japonii polonistów. Z literatury polskiej tłumaczono wyłącznie te utwory, które wcześniej zostały przełożone na inne języki, najczęściej na rosyjski. I choć japońscy rusycyści byli bardzo utalentowani, ich przekłady znacznie odbiegały od oryginałów. Dlaczego? W rosyjskich tłumaczeniach po interwencjach cenzorów brakowało całych fragmentów. Nasi rusycyści przez lata nie mieli o tym pojęcia, podobnie jak japońscy czytelnicy. Jeśli chodzi o „Solaris”, dopiero kilka lat temu przekonałem się, że w stosunku do polskiego wydania tłumaczeniu sprzed lat brakuje co najmniej 10% zawartości. To dlatego postanowiłem osobiście przełożyć powieść, tym razem już z języka oryginału. Książka ukazała się w Japonii w zeszłym roku. – No właśnie, jak popularny jest w Japonii Stanisław Lem? – Jeśli mówić o utworach, które zostały przetłumaczone, to jest ich bardzo wiele. „Solaris”, „Niezwyciężony”, „Astronauci”, „Katar” czy „Bajki robotów” – wszystkie najważniejsze pozycje doczekały się japońskich przekładów. Jeżeli porównać go z innymi polskimi pisarzami, to bezdyskusyjnie mówimy o liderze. Ale tłem dla Lema jest nurt science-fiction, który w Japonii ma całkiem sporą tradycję i który dorobił się kilku utalentowanych autorów. Dziś Lema dość dobrze znają Japończycy w średnim i nieco starszym wieku, młodzi prawie w ogóle. Ale problemem nie jest tu Lem i jego twórczość – w Japonii, podobnie jak w Polsce, młodzi ludzie odwracają się od książek, a jeśli już czytają, to bardzo mało literatury zagranicznej. – Jesteśmy w Krakowie, na Kongresie LEMologicznym. Nazwa tej imprezy wprost odwołuje się do „Kongresu futurologicznego”, jednej z najlepszych książek Stanisława Lema. Jej treść doczekała się wielu interpretacji. Jedna z nich głosiła, że „Kongres…” tak naprawdę traktował o oficjalnej rzeczywistości PRL, zafałszowanej, zniekształconej przez propagandę, z elementami, których dla złudnego
Tagi:
Marcin Ogdowski