W prywatyzacji obowiązuje zasada: kto nic nie robi, nie popełnia błędów Minister skarbu Wojciech Jasiński z wysokimi ocenami przebrnął przez przegląd pracy ministerstw zarządzony przez premiera. Przebrnie i przez następne, z tak samo dobrymi notowaniami. W swych działaniach – a raczej zaniechaniach – dokładnie realizuje bowiem zalecenia braci Kaczyńskich. A własnej ręki przecież się nie karze. Wprawdzie Pismo mówi: jeżeli ręka twoja gorszy cię, odetnij ją i odrzuć od siebie, ale ministra Jasińskiego nic takiego nie powinno spotkać. Bracia Kaczyńscy nie odetną się od niego, bo na pewno nie zgorszy ich jakimiś ekstrawaganckimi pomysłami, w rodzaju przyśpieszenia wstrzymanej dziś prywatyzacji. Po wcześniejszych szefach resortu skarbu, Jacku Sosze (do 1 listopada 2005 r.) i Andrzeju Mikoszu (do 4 stycznia 2006 r., potem resortem do 15 lutego formalnie kierował premier Marcinkiewicz), nie zawsze do końca pokornych, mających wiedzę, kompetencje, a więc i własne przemyślenia, na czele tego ministerstwa od ponad roku stoi osoba idealnie odpowiadająca oczekiwaniom braci. Dobrze, bo wolno Realizacja planu prywatyzacji jest swoistą miarą aktywności resortu skarbu. W 2006 r. do budżetu miało wpłynąć z tego tytułu 5,5 mld zł, tymczasem osiągnięto ok. 600 mln. Ale właśnie o to chodziło, bo min. Jasiński przyszedł do resortu skarbu nie dlatego, by kontynuować politykę prywatyzacyjną swych poprzedników, lecz by ją zahamować, zgodnie z poleceniem braci Kaczyńskich. Wprawdzie w pierwszych tygodniach urzędowania trochę mydlił oczy publiczności, mówiąc, że „na początku zawsze wolno idzie”, ale szybko się okazało, że szło dokładnie tak, jak miało iść. Obecny minister zatrzymał więc „wyprzedaż narodowego majątku”, tak chętnie piętnowaną przez radio o. Rydzyka i sympatyzujące z nim media. Zapewniło to spokój w prorządowych środkach przekazu, brak kłótni o to, że minister skarbu coś sprzedał za tanio, brak wniosków do Trybunału Stanu. Słowem – ideał. „Nie może być tak, żeby rząd prywatyzował wbrew narodowi” – to najważniejsze zdanie ministra wypowiedziane w początkach jego urzędowania. Opozycja, która uważa Wojciecha Jasińskiego za najgorszego (obok min. Fotygi) członka tego rządu, grzmi, że minister nic nie robi: – PiS nie chce przeprowadzać prywatyzacji, a minister panicznie boi się podejmowania decyzji. W związku z tym w resorcie skarbu nic się nie dzieje – ocenia np. przewodniczący sejmowej Komisji Skarbu, Aleksander Grad (PO). Te krytyki są jednak bez znaczenia, bo rację ma ten, kto ma większość. Przykładem może być choćby ubiegłoroczny wniosek PO i SLD o odwołanie ministra w związku z mianowaniem przez niego Jaromira Netzla na stanowisko prezesa PZU SA i Bogusława Marca na prezesa Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa. Netzlowi zarzucano udział w wyprowadzeniu majątku z firmy Drob-Kartel, co przyczyniło się do jej upadku, Marzec zaś wykazał się niegospodarnością w stoczni Gryfia. Wniosek przepadł, nikomu nic się nie stało. Minister i prezes PZU przetrwali na stanowiskach, Marzec wprawdzie stracił fotel prezesa PGNiG, ale objął intratną posadę prokurenta tej spółki. Masakra w dniu św. Teofila Pewien, nazwijmy to delikatnie, brak dynamizmu w działaniach Wojciecha Jasińskiego jest dostrzegany także przez jego mocodawców. Nieprzypadkowo przed ponad miesiącem premier Jarosław Kaczyński raczył wyrazić zdziwienie, że w znaczących spółkach skarbu państwa pozostają jeszcze prezesi powołani przez poprzedni rząd (choć Bogiem a prawdą nie bardzo wiadomo, gdzie premier wykrył te niedobitki). Dla premiera i jego ministra spółki skarbu państwa są bowiem w istocie firmami nie państwowymi, lecz rządowymi. Gwoli prawdy stwierdzić trzeba, że jeśli chodzi o tempo zmian kadrowych, to Wojciech Jasiński robi, co może, lecz po prostu ławka zwolenników PiS jest za krótka i nie wszystkie stanowiska można obsadzić ludźmi odpowiednio zorientowanymi politycznie. Minister dał jednak przykład i nieprzypadkowo symbolem jego działalności stała się słynna już „masakra w dniu św. Teofila” (skojarzenia z masakrą w dniu św. Walentego, dokonaną przez Ala Capone, są w pełni uzasadnione), czyli 27 kwietnia 2006 r., kiedy to 14 dyrektorów departamentów resortu skarbu zostało zamkniętych na klucz w jednej z sal ministerstwa, a dyrektor generalna hurtem wręczyła im wymówienia. Pod adresem ministra skarbu padają zarzuty o totalne upolitycznienie zarządów i rad nadzorczych spółek skarbu państwa. Rzeczywiście, liczba stanowisk objętych nomenklaturą partyjną dorównuje czasom PRL-owskim. Zarzuty są jednak o tyle nietrafne,
Tagi:
Andrzej Leszyk