Genialny przekręt

Genialny przekręt

Osiąganej przez fundusze emerytalne 17-procentowej stopy zysku nie powstydzi się żadna branża przestępcza Szczerze współczuję ministrowi finansów Jackowi Rostowskiemu. Spija on piwsko nawarzone przez poprzedników. Jest przy tym szczególnie oburzające, że poprzedni ministrowie finansów mają czelność publicznie wypowiadać się o ich naprawie. Przykładem jest prof. Zyta Gilowska, autorka pomysłu obniżenia składki rentowej, w sytuacji, gdy mimo imponującego (onegdaj) wzrostu PKB finanse publiczne wykazywały głęboki deficyt. To, że obecnie przeżywamy kolejną odsłonę kryzysu budżetu, zawdzięczamy – w dużym stopniu – właśnie owej niewczesnej szczodrości prof. Gilowskiej (dziś zasiada w Radzie Polityki Pieniężnej). Poczet osobistości odpowiedzialnych za mizerię polskich finansów publicznych jest znacznie dłuższy. Wyróżniłbym tu zwłaszcza prof. Jerzego Hausnera (obecnie też w RPP) i prof. Marka Górę – „ojców reformy” systemu emerytalnego. Reforma owa została przyjęta przez Sejm w samej końcówce pierwszej kadencji rządów SLD – wicepremierem i ministrem finansów był wtedy prof. Marek Belka. W euforycznym wdrażaniu tej reformy (w 1999 r.) uczestniczył prof. Leszek Balcerowicz, podówczas wicepremier i minister finansów w rządzie AWS-UW. Chybiona reforma Wiadomo z grubsza, jakie zmiany wprowadziła reforma. Do dziś nie wiem jednak, czym – poza materialnym interesem garstki przewidujących spryciarzy i bezmyślnością reformatorów – reformę tę można by usprawiedliwić. Argumenty ekonomiczne mające uzasadnić reformę (i trwanie stanu obecnego) nie są warte funta kłaków. Pierwszy z nich służy zastraszeniu publiczności. Przywołuje wizję nadciągającej „katastrofy demograficznej” – zwiększającej się rzeszy osób w wieku poprodukcyjnym i zmniejszającej się liczby osób w wieku produkcyjnym. Z tego (niepodlegającego dyskusji) faktu wynika – na mocy praw arytmetyki – że na jedną osobę w wieku produkcyjnym przypadać będzie rosnąca liczba potencjalnych emerytów. Tego faktu nie zmieni jednak żadna reforma systemu emerytalnego. W systemie publicznym (ZUS) utrzymanie stosownego poziomu średniej emerytury będzie zależało od podatków/składek obciążających dochody osób pracujących w przyszłości. Jeśli świadczenia emerytalne z systemu sprywatyzowanego (OFE) miałyby naprawdę dorównywać świadczeniom z ZUS, to musiałyby one także w jakiś sposób stosownie zmniejszyć przyszłe bieżące dochody pracujących! Drugi argument sprowadza się do twierdzenia, że składki trafiające do OFE reprezentują zwiększone prywatne oszczędności, wielce – rzekomo – pożądane także z ogólnospołecznego punktu widzenia. Oszczędności te mają oto finansować zwiększone inwestowanie w narodowy majątek produkcyjny, a zatem przyspieszać także wzrost produkcji i zatrudnienia. Niestety, argument ten jest obarczony elementarnymi błędami. OFE nie zwiększyły oszczędności narodowych nawet o złotówkę. Cokolwiek otrzymywały, było kosztem bieżących przychodów ZUS, a więc powodowało zwiększony deficyt finansów publicznych, tj. zmniejszone oszczędności sektora publicznego. Oszczędności narodowe nie miały powodu się zwiększyć. Ponadto nie jest wcale prawdą, że im większe oszczędności narodowe (lub tylko gospodarstw domowych), tym większe inwestycje w krajowy majątek produkcyjny. Na przykład w ostatniej dekadzie oszczędności narodowe wynosiły średnio aż 33% produktu narodowego brutto Rosji, ale inwestycje w krajowy majątek produkcyjny stanowiły tam tylko 20%. PKB. Średnio aż 13% rosyjskiego PKB wyciekało rokrocznie za granicę (także w formie inwestycji w zagraniczne papiery wartościowe). Inwestycje w krajowy majątek produkcyjny w ogóle nie zależą od tego, ile gospodarstwa domowe (składkowicze) oszczędzają – w takiej lub innej formie – ze swych bieżących dochodów. Inwestycje takie zależą od zupełnie innych zmiennych. Owszem, fundusze zgromadzone w OFE mogą zwiększyć „inwestycje w papiery wartościowe” – w tym krajowe. Jest jednak złudzeniem przekonanie, że takie „papierowe inwestycje” przyniosą pożyteczne skutki komukolwiek – z wyjątkiem właścicieli biur maklerskich pośredniczących w obracaniu owymi „papierami”. Śmiechu warte jest szczególnie przekonanie, że OFE mogą pełnić pożyteczną funkcję, ożywiając giełdę. W istocie mogą one najwyżej wspomóc okresowe nadmuchiwanie spekulacyjnych baniek cenowych – skazanych na rozpryśnięcie się wcześniej czy później. Posożytnicze PTE Wielokrotnie ostrzegałem – i 15 lat temu, i później – przed skutkami częściowej nawet prywatyzacji systemu emerytalnego. Wielka (i rosnąca) grupa pracujących płaci comiesięczną składkę przejmowaną przez tzw. powszechne (a w istocie prywatne) towarzystwa emerytalne (PTE) zarządzające funduszami gromadzonymi

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 17-18/2013, 2013

Kategorie: Opinie