23 mln widzów, w tym 10 mln na polskich filmach; najpopularniejszy – „Quo vadis” Miniony rok okazał się na Zachodzie rokiem rekordowym dla kina. W Stanach Zjednoczonych sukces jest największy: po raz pierwszy od lat frekwencja wzrosła do ok. 1,5 mld widzów (poprzedni rekord z 1998 r. – 1,39 mld widzów). Po raz pierwszy w historii amerykańskiego kina wpływy z biletów przekroczyły nieosiągalny, jak mówiono, pułap 8 mld dol., przynosząc 8,35 mld. Aż 17 filmów zarobiło ponad 100 mln dol. Na pierwszym miejscu znalazł się „Harry Potter i kamień filozoficzny” (w pierwszy weekend przyniósł ponad 90 mln dol.), następnie „Shrek” (267 mln), rekordowo zapowiada się „Władca pierścieni” (wszedł na ekrany 19 grudnia, a do końca roku przyniósł 154 mln dol.). W Europie najbardziej zadowoleni są Francuzi. W czołówce najchętniej oglądanych filmów znalazły się produkcje francuskie, w pierwszej piątce aż cztery. Na rekordową „Amelię” sprzedano aż 8,3 mln biletów. Polska czołówka Na polskiej liście przebojów kinowych trzy pierwsze miejsca zajmują rodzime produkcje. Zgodnie z oczekiwaniami, największym hitem okazała się superprodukcja „Quo vadis” Jerzego Kawalerowicza, która zgromadziła ok. 4,26 mln widzów. Na drugim miejscu znalazło się „W pustyni i w puszczy” (2,2 mln widzów), na trzecim „Przedwiośnie” (1,74 mln widzów) – oba filmy nie zgromadziły w sumie tylu widzów, co przebój Kawalerowicza. W pierwszej dziesiątce uplasował się także „Wiedźmin” Marka Brodzkiego (590 tys. widzów), który wszedł na ekrany we wrześniu. Wszystkie cztery filmy to superprodukcje o ogromnych budżetach, mające gwiazdorską obsadę i huczną promocję. Z nich tylko „Wiedźmin” nie jest lekturą szkolną, lecz tzw. powieścią kultową tysięcy miłośników fantasy. Czy miniony rok można ocenić jako dobry dla polskiego kina? Sprzedano ok. 23 mln biletów, ponad 25% więcej niż w 2000 r. Jednak rok 2000 właściciele kin i dystrybutorzy uznali za fatalny, bo frekwencja w kinach spadła w stosunku do poprzedniego o ok. 30%. No dobrze, ktoś powie, ale przecież ów „rok poprzedni” był rekordowy, więc trudno, aby był punktem odniesienia. Przypomnijmy, że rekord wyniósł 27 mln widzów, z czego niemal połowa obejrzała „Pana Tadeusza” oraz „Ogniem i mieczem”. W minionym roku mieliśmy aż cztery superprodukcje, które łącznie obejrzało 8,8 mln widzów, gdy tymczasem dwa lata temu samo „Ogniem i mieczem” obejrzało niemal 7 mln. Zatem liczby nie przedstawiają się tak znakomicie. A jeśli porównać je do zagranicy, np. do Francji, gdzie na jedną „Amelię”, film kameralny, wybrało się niemal tyle, co na nasze cztery superprodukcje łącznie? – Polski widz nie ma potrzeby ani zwyczaju częstego chodzenia do kina, tak jak jego sąsiad z Zachodu – mówi Daniel Landorf z krakowskiej agencji Apropos analizującej rynek kinowy w Polsce. – Jeśli jakiś film zobaczy u nas milion widzów, uważamy to za znakomity wynik. Nawet 100 tys. widzów to bardzo dobra frekwencja. Niestety, polska publiczność kinowa to ograniczona grupa, głównie młodzież. Starsi widzowie bywają w kinie raz czy dwa razy w roku, „od wielkiego dzwonu”, przyciągani przez głośne wydarzenia. Zapytany, jak ocenia miniony rok dla kina, odpowiada: – Na średni z plusem. Wprawdzie frekwencja była słabsza, niż się spodziewano, ale była też miła niespodzianka: pierwszy raz w czasie wakacji, które są w Polsce martwym sezonem, była dobra frekwencja, głównie dzięki „Dziennikowi Bridget Jones”. O kondycji kina świadczą zwykłe, komercyjne filmy, a nie „lektury”, na które idą szkoły i zakłady pracy. Dystrybutorzy rodzimych filmów mówią, że obawiali się gorszej frekwencji, ale po cichu liczyli na lepszą. Spodziewali się, że „W pustyni i w puszczy” przyniesie dużo większe wpływy i zarobi na kolejne produkcje, tymczasem ledwo udało się spłacić kredyt w banku. Także wyniki „Przedwiośnia” i „Quo vadis” po wstępnych badaniach rynku szacowano na dwukrotnie wyższe. „Shrek” niespodzianka Wśród zagranicznych filmów największą popularność zdobył „Shrek” (ok. 1,4 mln widzów), następnie „Dziennik Bridget Jones” (1,05 mln) i „102 dalmatyńczyki” (758 tys.). Wszystkie trzy filmy to produkcje amerykańskie, pogodne, niesensacyjne:
Tagi:
Ewa Likowska