I SLD, i PiS długo leżakowały w opozycji parlamentarnej. SLD ten czas niestety przespał Po sukcesie wprowadzenia Polski do NATO i Unii Europejskiej SLD uwierzył, że dokonał przełomu, który zagwarantuje tej formacji nieśmiertelność. Jednak krótko potem indoktrynowany przez „życzliwe” lewicy media, takie jak „Gazeta Wyborcza”, i zniesmaczony aferą Rywina suweren cofnął lewicy poparcie. Co na to władze partii? Zajmowały się sobą. Wewnętrzne koterie nie pamiętały o programie czy ludziach pracy najemnej, ważna była – jak to nazwał Ryszard Kalisz – polityka agrarna: kto kogo do ziemi. Pomysły Leszka Millera w rodzaju podatku liniowego, który de facto mamy dzisiaj, do wrażliwości lewicowej miały się jak pięść do nosa. Kolejną wizerunkową stratą było odżegnywanie się od dorobku PRL. W tamtym czasie Jarosław Kaczyński ulokował brata w warszawskim ratuszu. Sukces, jakim było zbudowanie za jego kadencji Muzeum Powstania Warszawskiego, oraz podsycany mit niezłomnych powstańców Armii Krajowej doprowadziły Lecha Kaczyńskiego na fotel prezydenta państwa. Co robił wtedy SLD? Odwracał się od polityki historycznej i z pokorą winowajcy przyjmował narrację PiS, tłumacząc, że ważniejsza jest przyszłość. Lata szalejącej IV RP były czasem obrony establishmentu przed atakiem i bojaźni o to, czy odłamki nie skrzywdzą będących na szczytach eseldowskiej władzy. Projekt Lewicy i Demokratów szybko został spacyfikowany przez Grzegorza Napieralskiego. Jego umizgi do PiS zdyskwalifikowały go w oczach wielu wyborców mających serce po lewej stronie. Późniejsze zaloty do PO tylko pogłębiały wrażenie słabości. Zajęci sobą liderzy nie widzieli przez te lata, co się dzieje w społeczeństwie. A ono coraz bardziej odczuwało skutki zmian stosunków na linii pracodawca-pracownik, umów niedających gwarancji regularnego wynagrodzenia za pracę, neoliberalizmu w służbie zdrowia czy innych dziedzinach ważnych dla społecznego dobrostanu. Jarosław Kaczyński budował przyczółki medialne pomny rzucanych na jego formację oskarżeń. A SLD biadolił, że nie ma życzliwych mediów przedstawiających działania lewicy. Panowie! Ze sprzedaży Rozbratu (50 mln zł) można było niejeden tytuł z sukcesem ulokować na krajowym rynku wydawniczym lub wesprzeć te, które jeszcze na nim są. Ważniejsze jednak dla was było bieganie po stacjach telewizyjnych, obecność w tabloidach, ekstrawaganckie stroje i tematy zastępcze, nieodpowiadające na podstawowy problem wielu wyborców – co dziś wrzucić do garnka. Do tego dochodziła miałka wiedza o współczesnych zjawiskach zdiagnozowanych choćby przez Rafała Wosia w sztandarowej dla polskiej lewicy książce „Dziecięca choroba liberalizmu”. „Doktryna szoku” i „No logo” Naomi Klein – literatura dla zastanawiających się, jaki kierunek ma obrać współczesna lewica – też były nieobecne w świadomości kierowniczych gremiów partii, przynajmniej expressis verbis ich znajomości nie artykułowano. Na arenie międzynarodowej problemy greckiej Syrizy, partii – wydawało się – bratniej SLD, najczęściej spotykały się z krytyką ostrzejszą niż u apologetów prawicy. Dyskusje w programach publicystycznych stacji radiowych czy telewizyjnych w wydaniu panów z SLD były żenujące, świadczyły, że krążą oni po kompletnie innej orbicie niż rzeczywistość. Dlaczego Zjednoczona Lewica padła w wyborach? Posłużę się dolnośląskim przykładem posła Wincentego Elsnera, przetransferowanego do SLD z Ruchu Palikota. W krótkim czasie pracowitość posła została dostrzeżona przez elektorat, jednak intrygi Warszawki spowodowały, że na listach do Sejmu nie znalazł on miejsca. Uciekły tym samym ułamki tak potrzebnych do sukcesu procentów głosów. W pozostałych 15 województwach toporna polityka kadrowa duetu Miller-Palikot zapewne poczyniła podobne szkody. Można by mnożyć przykłady oderwania się nadbudowy od bazy. Nadbudowa jest skorodowaną konstrukcją. I pretendujący do przywództwa – czy to Krzysztof Gawkowski, czy marszałek Jerzy Wenderlich, czy Włodzimierz Czarzasty – nic tu nie pomogą, bo przez wiele lat sami przyczyniali się do jej osłabiania. I SLD, i PiS długo leżakowały w opozycji parlamentarnej. SLD ten czas niestety przespał. Dziś jest inna narracja, inny język. Czyny, nawet nieporadne, ale z serca płynące, mają walor autentycznej świeżości, trafiają do przekonania prekariatowi, do rozwoju którego SLD przyłożył rękę. I właśnie ten młody, myślący prekariat, nieuwikłany w niezrozumiałe zależności, odróżniający ściemę od nowomowy, będzie decydował o przyszłości polskiej lewicy. I proszę nie imputować mi miłości do PiS, bo jego dzisiejszy sukces jest wypadkową pozytywistycznej w ich rozumieniu