Nie da się mówić o PRL, nie znając dorobku Mieczysława Rakowskiego Jeden człowiek, a tyle twarzy. Premier, wicemarszałek Sejmu, I sekretarz KC PZPR. A przede wszystkim – Redaktor. Przez duże R. Na taki tytuł niewielu zasługuje. We Francji Hubert Beuve-Méry, założyciel „Le Monde”, przyjaciel gen. de Gaulle’a. W Niemczech – Rudolf Augstein, założyciel tygodnika „Der Spiegel”, przyjaciel Willy’ego Brandta. W Polsce – Jerzy Giedroyc, Jerzy Turowicz… W III RP – Adam Michnik. I Rakowski, na którego „Polityce” wychowała się wielka część polskiej inteligencji. To on ją w dużym stopniu ukształtował, otwierał na Europę, oswajał z racjonalnym myśleniem, z debatą i razem z nią przechodził znamienną ewolucję – od wiary w lepszy świat, po wojnie, potem po Październiku, potem po Grudniu, do przekonania, że tzw. realny socjalizm trzeba zakończyć, że przegrał w skali historycznej. Jeżeli dziś ktoś by chciał wyjaśniać takie, a nie inne reakcje na dane wydarzenie, zachowania inteligencji, to pomijając Rakowskiego i jego tygodnik, będzie skazany na niepowodzenie. W krajach Układu Warszawskiego prasa była nudna i bura. Za to słuszna. Taka też miała być „Polityka”, zakładana na gruzach „Po prostu”. Tymczasem w ciągu kilku lat Rakowski zrobił z tego pisma najlepszy tygodnik na wschód od Łaby. I potrafił go obronić. I rosnąć wraz z nim. Gomułka urządzał awantury Rakowskiemu, pisał mu dymisję, ale ostatecznie odpuszczał. Gierek się z nim liczył i kokietował go. Jaruzelski zaprosił do swojego rządu. Mimo że ciągnęła się za nim opinia „rewizjonisty”, że nie znosił go partyjny aparat i ambasada ZSRR. Sukces Rakowskiego nie zawsze był widoczny. W lutym 1982 r. Andrzej Krzysztof Wróblewski, jego redakcyjny kolega, pisał do niego: „Kruchy dziś może się wydawać dorobek „Polityki”, bo nie wpoiliśmy naszym czytelnikom z żadnej strony barykady dosyć mądrości, żeby uniknąć tragicznej konfrontacji”. Owszem, miał rację. Ale czy inne siły mogły wystawić sobie w tym czasie lepsze świadectwo? Zasadniczo inną ocenę wystawił mu Aleksander Kwaśniewski, jeszcze w roku 1995, przed kampanią prezydencką, w książce „Nie lubię tracić czasu”: „Rakowski chciałby wyraźnie podkreślić swoje dokonania jako polityka, a nie to stanowi o jego naprawdę istotnej roli w życiu Polski. Największa rzecz, którą zrobił Rakowski, to było przez wiele lat kierowanie „Polityką”. Ten tygodnik był wyspą na tym całym morzu hamowania wymiany myśli, obiegu myśli i zamknięcia się w różnego rodzaju intelektualnych gettach. To było pismo, które wykazywało daleko idącą otwartość, zdrowy rozsądek, europejskość, technokratyzm, potrafiło wiele rzeczy nazywać po imieniu. Sądzę, że tamta „Polityka” ukształtowała w dużej mierze pokolenie, które dzisiaj tworzy nie tylko SdRP, ale także inne ugrupowania. Wychowywała w duchu racjonalnego myślenia o polityce. Była chyba głównym pismem, które czytaliśmy, które nas kształtowało”. W co wierzył Rakowski? Czyż można marzyć o lepszej laurce? Być wychowawcą pokoleń? Prezydenta? W dorosłe życie Rakowski wszedł, mając lat 18. W roku 1945. Chłopski syn, zaciągnął się do Wojska Polskiego, bo chciał pomścić zamordowanego przez Niemców ojca. W wojsku szybko awansował. Pierwszą gwiazdkę dostał, gdy jeszcze nie miał matury. „Nie znałem marksizmu, gdy w 1946 r. wstąpiłem do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej – pisał w latach 90. – Opowiedziałem się po stronie siły zapowiadającej budowę nowego ładu społecznego. Urzekła mnie idea sprawiedliwości społecznej, wizja ustroju, w którym ludzie żyjący z pracy swych rąk, nie będą musieli zginać karku przed obszarnikami i kapitalistami. (…) W latach, gdy powstawał nowy kształt Polski, nie byłem jedynym, którego urzekły wspomniane idee. Dziesiątki i setki tysięcy młodych chłopców i dziewcząt postąpiło podobnie jak ja. Co więcej. Były to lata, w których wiele najświatlejszych umysłów świata opowiedziało się jednoznacznie po stronie socjalizmu. Taki był duch owych czasów. Kto o tym zapomina, a, co gorsza, z pogardą odnosi się do tych, którzy uwierzyli w możliwość zbudowania lepszego świata, ten jest po prostu intelektualnym karłem, osobnikiem, który nie jest w stanie pojąć ani zrozumieć zawiłych dróg, po których kroczą kolejne pokolenia”. Jeżeli wybór 18-letniego chłopca łatwo było wytłumaczyć, to późniejsze jego drogi dowodziły i siły intelektu, i siły charakteru, i siły… marzeń. W swych „Dziennikach”, które są nie tylko kapitalnym
Tagi:
Robert Walenciak