Pracowałam z męskimi pięknościami: Delonem, Lancasterem, Mastroiannim, Sharifem i innymi bóstwami. Było wiele okazji do zawrotu głowy Rozmowa z Claudią Cardinale – Kilkanaście miesięcy temu Claudia Cardinale, wielka aktorka filmowa, zadebiutowała na deskach scenicznych Paryża. Zagrała pani po francusku rolę w sztuce „La Venexiana”, w tej chwili we Włoszech swoim nazwiskiem ściąga pani tłumy na sztukę Luigiego Pirandella. Skąd ten odwrót? – Właśnie wchodzi na ekrany film Leloucha „And now Ladies and Gentlemen”, w którym zagrałam razem z Jeremym Ironsem. Nie jest to więc odwrót. Po prostu nowe doświadczenie. Teatr jest czymś zupełnie innym niż kino. Grając w filmie, można zawsze powtórzyć scenę, w teatrze jest to niemożliwe. Dlatego na początku ogromnie się bałam. Warto było jednak zaryzykować. Bezpośredni kontakt z publicznością to coś niezwykłego. Czując na sobie oddech widowni, mam wrażenie, że gramy w jednym przedstawieniu. Tego nie da się przeżyć w kinie. Poza tym jest to jedyny sposób obcowania z rodzimą publicznością. Niestety, włoscy reżyserzy trochę o mnie zapomnieli. – Nie ma pani jednak wrażenia, że ludzie przychodzą do teatru, nie żeby obejrzeć sztukę, ale żeby zobaczyć Claudię Cardinale, właśnie tę znaną z kina. Dla wielu zostanie pani na zawsze piękną Angelicą z filmu „Lampart” Viscontiego. – Na pewno tak jest. Miałam szczęście pracować z największymi reżyserami takimi jak: Visconti, Fellini, Brooks, Bolognini, Leone i Monicelli, jedynie u Antonioniego nigdy nie zagrałam, czego bardzo żałuję. Nic więc dziwnego, że widzowie pamiętają moje role. Potęga kina jest ogromna, trudno w to uwierzyć, ale do dziś otrzymuję listy od miłośników moich filmów. Zdarza się, że młodzi ludzie spotykając mnie na ulicy czy w teatrze, ofiarowują mi kwiaty, czekoladki, niekiedy pytają, czy mogą mnie pocałować – sprawia mi to olbrzymią radość, ale i wprawia w zakłopotanie, nie jestem Angelicą, w końcu jestem kobietą w pewnym wieku. Kino jest czymś magicznym – daje aktorowi dziesiątki nowych osobowości, które niekiedy żyją własnym życiem – jak Angelica uwielbiana przez widzów, bo jest jak piękny sen, uosabia marzenia. Jestem szczęśliwa, że grając, pozwoliłam ludziom marzyć. – Nie tylko postacie, które pani zagrała, ale i pani kariera jest jak sen. Młodziutka dziewczyna, córka sycylijskich emigrantów osiadłych w Afryce, podczas balu dobroczynnego w Tunisie została wybrana miss wieczoru i w nagrodę pojechała do Wenecji… Tak z reguły zaczynają się bajki. – A przynajmniej moja tak się zaczęła. W Wenecji otrzymałam propozycję zagrania niewielkiej roli u boku legendarnego Omara Sharifa. Ani się obejrzałam, a znalazłam się na planie filmowym na Saharze. Nie miałam żadnego doświadczenia. Potem, jak z rogu obfitości, posypały się wielkie role. Kino włoskie przeżywało swe najlepsze lata. Prawie jednocześnie zagrałam w „Osiem i pół” Felliniego i „Lamparcie” Viscontiego. U jednego byłam blondynką, u drugiego brunetką. Zagrałam zwykłą dziewczynę, księżniczkę, świętą, ulicznicę i dziesiątki innych postaci, razem ponad 150 ról. – Zagrała pani nawet samą siebie. – Tak, w „Osiem i pół” zagrałam Claudię Cardinale. Po prostu Fellini uważał mnie za wcielenie kobiecości i dał mi taką rolę w swoim filmie. Po raz pierwszy przemówiłam też swoim głosem, który wcześniej był zawsze dubbingowany. Nie ukrywam, że jest to dla mnie powód do dumy. W końcu jako jedyna aktorka ucieleśniłam samą siebie. Niezapomniany Fellini. Uwielbiał kobiety. Nieraz żartował, mówiąc swoim ciepłym głosem „Claudia, my dwoje musimy gdzieś uciec razem”. – Wystąpiła pani nie tylko u najlepszych reżyserów, ale i u boku wspaniałych mężczyzn. Z pewnością była pani nieraz wodzona na pokuszenie, a jednak od 30 lat ma pani ciągle tego samego towarzysza życia. Claudia Cardinale i reżyser Pasquale Squitieri to chyba najbardziej długodystansowa para w filmowym świecie. – Pracowałam z męskimi pięknościami: Delonem, Lancasterem, Mastroiannim, Sharifem i wieloma innymi bóstwami. Było wiele okazji do zawrotu głowy. Zawsze starałam się jednak oddzielić życie prywatne od zawodowego. Z Pasquale doskonale się rozumiemy, mamy wspólne zainteresowania, uzupełniamy się również na płaszczyźnie profesjonalnej. Nasze wspólne 30 lat nie różni się od 30 lat każdej innej pary. Nie zawsze było łatwo, nie zawsze jest łatwo. Myślę, że sekret
Tagi:
Małgorzata Brączyk