Chorzy na raka walczą nie tylko z chorobą i cierpieniem, ale i o prawo do dalszego leczenia Chora na raka popełniła samobójstwo w szpitalu, bo nie mogła znieść bólu – doniosły niedawno gazety. Młoda kobieta powiesiła się na bandażu w szpitalnej łazience. Wstrząsające. Tym bardziej, że według innych doniesień dzisiejsza medycyna potrafi już uśmierzyć każdy ból. A nie jest to w tym roku jedyny tego typu przypadek, o czym informowały media. Lęk budzą także wiadomości o wydłużających się kolejkach do badań onkologicznych i leczenia. Chyba już wszyscy znają powtarzane od lat hasło: „Nowotwór wcześnie wykryty jest wyleczalny”. A równocześnie z prasy, radia, telewizji dowiadujemy się, że coraz częściej to nie lekkomyślni czy nieuświadomieni chorzy zaniedbują badania albo opóźniają leczenie, lecz sama służba zdrowia. Ilu chorych z tych powodów nie wyleczy się wcale? Przeraża więc nie tylko rak, ale niewydolność polskiego systemu lecznictwa. Codziennie kilkuset Polaków dowiaduje się, że jest chorych na raka – rocznie to duże miasto – ok. 130 tys. osób. U większości z nich choroba jest już tak zaawansowana, że nie mają szans na zupełne wyleczenie. W krajach zachodnich, gdzie rak jest wykrywany przeważnie we wczesnym stadium, leczy się z pełnym efektem dwukrotnie więcej chorych. U nas jednak tysiące, dziesiątki tysięcy chorych leczy się za późno, niewłaściwie lub nie leczy wcale. Diagnozę przeprowadza się zwykle w dużych centrach onkologicznych i akademickich, gdzie każdy może się zgłosić bez skierowania i powinien zostać przyjęty tego samego dnia. Ponieważ chorych stale przybywa, kolejki czekających wydłużają się. W krakowskim Centrum Onkologii Instytutu im. Marii Skłodowskiej-Curie na badania czeka się przeciętnie trzy-cztery tygodnie, a potem jeszcze kilka tygodni na rozpoczęcie leczenia. W niektórych ośrodkach onkologicznych czas na zdiagnozowanie i leczenie mierzy się już miesiącami. W przychodni krakowskiego Centrum Onkologii lekarz przyjmuje codziennie 50-80 pacjentów (!). Trudno przypuszczać, że skrupulatnie zbada każdego z nich, starannie rozważy stan jego zdrowia oraz możliwości leczenia i jeszcze znajdzie słowa otuchy. Długie oczekiwanie pacjenci znoszą na ogół w apatii, tylko czasem niektórzy dają upust bezsilności i rozpaczy. „Siedzę potulnie godzinami, z nadzieją, że ktoś się nami w końcu zajmie – opowiada jedna z chorych. – Nauczyłam się tu pokory…”. Łóżek jest zawsze za mało, lekarz musi więc zdecydować, kogo przyjąć w pierwszej kolejności. Staje wobec trudnych moralnie wyborów, które musi podejmować natychmiast. Pierwszeństwo dano pacjentom, którzy dopiero rozpoczynają walkę z rakiem, by nie stracili szansy na wyleczenie, lecz i oni czekają. „Pewne nowotwory rozwijają się bardzo szybko, dlatego dotkniętych nimi chorych staramy się diagnozować i leczyć w pierwszej kolejności”, mówi dr Janusz Rolski, szef chemioterapii w krakowskim Centrum Onkologii. Blisko połowa chorych po zdiagnozowaniu i pierwszym etapie terapii mogłaby być leczona w innych szpitalach, bliżej miejsca zamieszkania. Tam jednak lekarze odmawiają ich przyjęcia i nawet z zapaleniem wyrostka czy krtani odsyłają „na onkologię”. Brakuje wyspecjalizowanych oddziałów szpitalnych czy placówek, które by kontynuowały ich leczenie w późniejszym stadium choroby. Toteż wielu chorych z zaawansowanym nowotworem, zwłaszcza mieszkających w małych miastach i na wsi, wcale nie jest leczonych. Niektórzy chorzy na raka w ogóle nie docierają do ośrodków onkologicznych. Zdarza się, że chirurg rozpozna u operowanego pacjenta nowotwór w zaawansowanym stadium i przekona jego krewnych, że nie warto już podejmować terapii. Onkologia uwięziona w schematach O sposobie leczenia przesądza zaawansowanie nowotworu. Jak wyjaśnia dr n. med. Krzysztof Krzemieniecki, konsultant ds. onkologii województwa małopolskiego, chorych dzieli się na trzy grupy. Do pierwszej zalicza się tych z mniej zaawansowaną chorobą, bez przerzutów, którzy mają szansę na pełne wyleczenie – jest to ok. 30% zdiagnozowanych przypadków. Prawie połowę stanowią chorzy, których prawdopodobnie nie da się już zupełnie wyleczyć, jednak powinni być nadal leczeni, bo ich życie można przedłużyć nawet o kilka lat. W trzeciej grupie są chorzy z rozsianym nowotworem, ich rokowania są złe, ale przecież także wymagają dalszego leczenia. Pacjentów zaliczonych do pierwszej grupy poddaje się intensywnej terapii – najczęściej operacji, potem chemioterapii czy radioterapii, a coraz częściej leczeniu skojarzonemu. Natomiast los pozostałych bywa,
Tagi:
Krystyna Rożnowska