Lis w kurniku
Ech Lisie, gdybyś w mateczniku siedział. Nigdy by się klan wielki o twych ambicjach nie dowiedział. Tak ludowo można by skwitować awanturę o niezwykle popularnego prezentera TVN i zdjęcie go z ekranu TVN. Co dla prezentera telewizyjnego równa się śmierci prawie. O tym, że Tomasz Lis znakomitym dziennikarzem telewizyjnym jest, wie każde polityczne dziecko w naszym kraju. O tym, że Tomasz Lis ma własne poglądy polityczne, też stało się niedawno wiadomo, bo napisał on manifest polityczny „Co z tą Polską?”. O tym, że Lisa ciągnie do polityki, tylko niewielu ocierających się o politykę wiedziało. Gdyby nie „Newsweek”, wszystko pozostałoby w mateczniku. Lis pracowałby na chwałę TVN, pisał kolejne książeczki dla fanek i fanów. Ale sondaż zrobił swoje. Bo zawodowi politycy w naszym kraju najsilniej wierzą w przedwyborcze sondaże. I nagle, szast-prast, ruszyła na Lisa obława. Właściciele telewizji TVN od razu zdjęli Lisa z anteny. Gdyby coś takiego stało się w telewizji publicznej, wszystkie media, zwłaszcza prywatne, zatrzęsłyby się z oburzenia. Bo to przecież łamanie praw swobody dziennikarskiej, zamykanie ust złotoustemu. Ale w tym przypadku brać dziennikarska nie ma złudzeń. To jest Walterów cyrk, a dziennikarze to ich małpy. Niedawno wyrotowano z TVN popularną Monikę Olejnik. Przy okazji przypomniano, że szefa-założyciela TVN, pana Mariusza Waltera, często widuje się w „dużym pałacu” państwa Kwaśniewskich. Zaraz potem odezwał się lider PO, Jan Maria Rokita. Lider partii niezwykle ciepło wspominanej przez serwisy TVN. Przyszły premier wyjaśnił, że kandydatem PO na prezydenta jest obecny wicemarszałek Sejmu RP, Donald Tusk. Nie trzeba Lisa. Brak zainteresowania Lisem wyrazili też państwo Kaczyńscy, posiadający partię PiS. Ustami Jarosława zadeklarowali, że kandydatem prawdziwej prawicy, czyli PiS, jest Lech Kaczyński. Nie trzeba im Lisa, choć w książce „Co z tą Polską?” wyraża bliskie PiS poglądy. Ale przecież na polskiej scenie politycznej nie liczą się poglądy, grają układy personalne. Ciekawe, że tak baczny obserwator tej sceny jak Tomasz Lis tego zauważyć nie chciał. Czyżby nie dostrzegł, że samą popularnością w polskiej polityce niewiele się zdziała, że trzeba mieć organizacyjne, partyjne lub sitwiarskie zaplecze? Że popularność tak pożądana w robocie medialnej staje się przekleństwem dla outsidera politycznego? Jest źródłem zawiści, intryg przeciw niemu? Przecież od razu pojawiły się plotki, że Lisa zawieszono w prezentowaniu nie dlatego, że naród chciał go na prezydenta, lecz ze względu na Lisowe wygórowane żądania płacowe. Zagrano na zawiści, bardzo nośnej przypadłości naszego prezydenta. Przy okazji w środowisku dziennikarskim znów dyskutować zaczęto. Tym razem na temat, czy dziennikarz może być politykiem. Subtelnie zakłamany Bronisław Wildstein zagrzmiał, że są to dwa wykluczające się światy. Zapominając, że dziennikarstwo z polityką łączyli Lenin i Trocki, Churchill i Jan Dworak, że w każdym parlamencie roi się od byłych, a także nadal praktykujących publicystykę polityczną dziennikarzy. Zapominając o przewodniczącym europarlamentu Coksie, który zaczynał w popularnej brytyjskiej telewizji. Popularny Lis wzbudził popłoch w politycznym kurniku. Wśród ptactwa domowego, politycznych nielotów. Co dalej będzie z pięknym, umęczonym Tomaszem? Posada w TVP SA u nowego prezesa Dworaka? To byłoby polubowne rozwiązanie. Inaczej Lisowi pozostaje jedynie działalność polityczna. Jako lidera nowego, antyestabliszmentowego ruchu. Prawicowej Samoobrony. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint